[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w górę. Płomienie wylewały się z misy na kamienie posadzki, a szeroki strumień
płynął w moją stronę.
W tej właśnie chwili usłyszałem cichy śmiech. Podniosłem głowę.
W ciemnej szacie, kapturze i rękawicach stał na podeście u góry mag w ko-
baltowej masce. Jedną dłoń oparł na poręczy, drugą wyciągał ku fontannie. Po-
nieważ oczekiwałem spotkania z nim podczas wyprawy, przygotowałem się na-
leżycie. Gdy płomienie skoczyły jeszcze wyżej i utworzyły wielką, jasną wieżę,
która niemal natychmiast pochyliła się w moją stronę, wypowiedziałem słowo
najodpowiedniejszego z moich trzech zaklęć obronnych. Drgnęły prądy powie-
trza i wspierane energią Logrusu błyskawicznie osiągnęły potęgę huraganu. Od-
pychały ode mnie ogień. Zmieniłem trochę pozycję, by dmuchały w stronę maga
na schodach. Szybko skinął ręką; płomienie opadły do fontanny i przygasły do
ledwie żarzącego się strumyczka.
W porządku. Remis. Nie przyszedłem, żeby rozstrzygnąć sprawę z tym face-
tem. Przybyłem, by przechytrzyć Luke a i samemu uratować Jasrę. Kiedy zosta-
nie moim więzniem, Amber będzie dokładnie zabezpieczony przed wszystkim, co
Luke sobie zaplanował. Mimo to myślałem o tym magu; gdy tylko ucichła wichu-
149
ra, znów usłyszałem jego śmiech. Czy używał zaklęć, jak ja? Czy żyjąc u zródła
tak wielkich mocy, potrafił kierować nimi bezpośrednio i kształtować wedle woli?
Jeśli to drugie, co podejrzewałem, to chował w rękawie praktycznie niewyczerpa-
ny zapas sztuczek; każdy pojedynek w pełnej skali na jego terenie skończy się
ucieczką albo użyciem broni jądrowej to znaczy wezwaniem samego Chaosu,
by doszczętnie rozniósł całą okolicę. A tego właśnie wolałbym uniknąć: unice-
stwienia wszystkich zagadek, wśród nich sekretu tożsamości maga. Lepiej je roz-
wiązać, uzyskać odpowiedzi być może kluczowe dla bezpieczeństwa Amberu.
Lśniąca metalowa włócznia zmaterializowała się w powietrzu przed magiem,
zawisła na moment i pomknęła ku mnie. Użyłem drugiego zaklęcia obronnego:
przywołałem tarczę, która odbiła pocisk.
Istniała tylko jedna alternatywa pojedynku na zaklęcia albo zniszczenie lokalu
przez Chaos: musiałbym nauczyć się samemu kierować tutejszą mocą i spróbować
pokonać Maskę w jego własnej grze. Teraz nie miałem czasu na próby; w pierw-
szej spokojniejszej chwili musiałem załatwić swoją sprawę. Prędzej czy pózniej
jednak dojdzie do konfrontacji on wyraznie się na mnie uwziął i może nawet
sam wysłał do lasu tego niezręcznego wilkołaka.
Nie chciałem w takiej chwili ryzykować badania tutejszego zródła mocy,
zwłaszcza że Jasra była dość silna, by pokonać pierwszego władcę, Sharu Garrula,
a ten facet dość silny, by pokonać Jasrę. Chociaż wiele bym dał za wyjaśnienie,
czemu się do mnie przyczepił. . .
A więc. . .
Czego właściwie chcesz?! krzyknąłem.
Metaliczny głos odpowiedział natychmiast.
Twojej krwi, twojej duszy, twojego umysłu i twojego ciała.
A co z moim zbiorem znaczków pocztowych?! wrzasnąłem. Pozwo-
lisz mi zachować datowniki z pierwszego dnia emisji?
PrzysunÄ…Å‚em siÄ™ do Jasry i objÄ…Å‚em jÄ… za ramiona.
Po co ci ona, śmieszny człowieczku ? spytał mag. To przedmiot bez
żadnej wartości.
To czemu się nie zgadzasz, żebym ją sobie zabrał?
Ty zbierasz znaczki. Ja kolekcjonuję zarozumiałych czarnoksiężników.
Ona jest moja, a ty będziesz następny.
Czułem, jak wznosi się skierowana przeciwko mnie moc.
Co masz przeciwko swoim braciom i siostrom w Sztuce?! zawołałem.
Nie odpowiedział, ale powietrze wypełniło się nagle ostrymi, wirującymi
przedmiotami: noże, ostrza toporów, stalowe gwiazdki, rozbite butelki. Wymó-
wiłem słowo swej ostatniej obrony, Zasłony Chaosu. Między nami wyrosła roze-
drgana, przydymiona ściana. Ostre obiekty pędzące w naszą stronę, dotykając jej
rozpadały się w kosmiczny pył.
Jak mam cię nazywać? spytałem, przekrzykując zgiełk tego starcia.
150
Maską! odpowiedział natychmiast czarodziej.
Niezbyt oryginalnie. Spodziewałem się raczej odwołań do Johna D. MacDo-
nalda: może Koszmarny Błękit albo Kobaltowy Kask. Wszystko jedno.
Zużyłem ostatnie defensywne zaklęcie. Uniosłem też lewą rękę tak, że część
rękawa z przypiętym Atutem Amberu znalazła się w moim polu widzenia. Jak
dotąd on miał inicjatywę, ale nie pokazałem jeszcze wszystkiego. Grałem defen-
sywnie, a byłem dość dumny z zaklęcia, jakie zachowałem w rezerwie.
To ci nie pomoże oświadczył Maska, gdy oba nasze czary wygasły i szy-
kował się do kolejnego ataku.
Miłego dnia rzuciłem, przekręciłem dłonie, wysunąłem palce dla stero-
wania przepływem i wypowiedziałem słowo, które pobiło go na głowę.
Oko za oko! krzyknąłem, kiedy na Maskę runęła cała zawartość kwia-
ciarni. Został pogrzebany pod największym bukietem, jaki widziałem w życiu.
Aadnie pachniało.
Nastała cisza, opadła moc. Wpatrywałem się w Atut, sięgałem w głąb. . . Na-
stąpił już kontakt, kiedy dostrzegłem poruszenie wśród wystawy kwiatów i Maska
wynurzył się z nich niby alegoria wiosny.
Rozpływałem się już chyba, bo powiedział:
Jeszcze ciÄ™ dostanÄ™!
I słodycz do słodyczy odparłem. Rzuciłem słowo, które dopełniło czaru,
zwalajÄ…c na niego furmankÄ™ nawozu.
Zrobiłem krok i ciągnąc za sobą Jasrę przestąpiłem do głównego hallu w Am-
berze. Martin z kielichem wina stał obok kredensu i rozmawiał z Borsem, sokol-
nikiem.
Gdy Bors mnie dostrzegł, wytrzeszczył oczy i umilkł.
Martin obejrzał się i zareagował podobnie.
Postawiłem Jasrę koło drzwi. Nie miałem na razie ochoty grzebać przy rzuco-
nym na nią zaklęciu. Zresztą nie bardzo wiedziałem, co bym z nią robił po uwol-
nieniu. Dlatego powiesiłem na niej płaszcz, podszedłem do kredensu i nalałem
sobie wina. Po drodze skinąłem głową Maronowi i Borsowi.
Wypiłem do dna.
Cokolwiek zrobicie, nie ryjcie na niej swoich inicjałów rzuciłem i wy-
szedłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]