[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Leona XIII, który przywiozła z Rzymu nasza święta matka?
- Och, nie mam zielonego pojęcia! Od wieków już go nie widziałam, najpewniej się zgubił.
- To jasne.
Ciotka Jesusa i ciotka Emilita przez to swoje modlenie siÄ™ bez umiaru, plotkowanie bez
chwili wytchnienia i sikanie bez kontroli straciły zdolność korzystania z nadziei, wiara je
pokrzepia, a miłość jest im obca. Wuj Cięto, jako że nudzi się niczym mops, spędza czas
wymiotujÄ…c do nocnika albo za komodÄ™.
- Jaka ulga!
Suka wuja Cięto nazywa się Wespora i żywi się tym, co wuj konwulsyjnie wyrzyga albo
łagodnie zwróci, bo wuj Cięto wymiotuje na dwa sposoby. Wespora czasami wyprawia
dziwne rzeczy i chodzi pijackim zygzakiem, widać niekiedy wymiociny wuja Cięto są dla
niej ciut za mocne. Wuj Cięto ma prawdziwą smykałkę do gry na perkusji, szkoda tylko, że
nie jest Murzynem, żeby grać ze słuchu na perkusji albo na czymkolwiek innym, na flecie, na
bandurce, na czym bądz, dobrze jest być wdowcem, to w pewnym sensie wychodzi grze na
korzyść.
- Nie rozumiem.
- No proszę! A niby dlaczego miałby pan rozumieć? Jest wiele rzeczy, których się nie
rozumie, przyjacielu, i wtedy nie zostaje nic innego, jak się z tym pogodzić.
- Już zaczynam pojmować.
Szczątki świętego Fernandeza i jego siedmiu towarzyszy męczenników (nie ma potrzeby
podawać tutaj ich nazwisk, niech to robią ich krewni) spoczywają w hiszpańskim klasztorze
w Ziemi Zwiętej, w chrześcijańskiej dzielnicy Bab Tuma w Damaszku, prawie wszystkie
dane zawarte w encyklopediach są błędne, ale nie ma to większego znaczenia, bo był to
święty mniejszej wagi, w naszej rodzinie nie mamy drugiego świętego. Ojciec Santisteban,
jezuita, to był zwykły prostak, który zażywał tabaki i wykańczał ciotkom zapas naparu z
Å‚usek kakao.
- Jeszcze filiżankę, don Obdulio? To zawsze dobrze robi.
- Skoro tak mnie namawiacie, drogie przyjaciółki... z przyjemnością.
Ojciec Santisteban, jezuita, nie znał miłosierdzia.
- W dniu Sądu Ostatecznego my, sprawiedliwi, otrzymamy zasłużoną nagrodę wśród
zdrowego, wesołego śmiechu, a potępieni wpadną do potwornego kotła, gdzie będą się palić
w strasznych męczarniach aż do końca świata, mogę prosić o ciasteczko, droga Jesuso? Bóg
zapłać. A my, przepełnieni poczuciem słuszności, powiemy im: czyż nie chcieliście korzystać
z przepychów sprzedajnego świata? No więc macie waszą nagrodę! Smażcie się, przeklęci, i
cierpcie, podczas gdy my będziemy cieszyć się wieczną szczęśliwością! Mogę prosić o
naparsteczek kakaowego wywaru, droga Emilito? Bóg zapłać.
Ojciec Santisteban jest za mało dystyngowany jak na jezuitę, wygląda raczej na pijara, a
poza tym nie najlepiej pachnie, wręcz śmierdzi kozłem, czyli capem.
- To dlatego, że żyje jak prawdziwy święty i nie dba o higienę osobistą, on nie zabiega o
ludzkie względy.
- O tak, to prawdopodobne.
- Bardzo prawdopodobne, droga przyjaciółko, bardzo prawdopodobne, bo proszę mi
powiedzieć, na cóż zda się przesycanie grzesznego ciała i nietrwałych ubrań zapachem mirty i
piżma, jeżeli dusza jest zgubiona?
- Ano właśnie, to prawda!
- Jeszcze jaka prawda! Skupmy się na wielkiej sprawie zbawienia duszy i porzućmy blichtr
i pompę tego marnego świata.
- Pan mój, Jezus Chrystus, człowiek i Bóg prawdziwy...
W 1935 roku nie było żadnego wypadku w NHLP, Napowietrzne Hiszpańskie Linie
Pocztowe w ciągu sześciu lat służby obsłużyły trasę odpowiadającą 126 okrążeniom kuli
ziemskiej. Mamerto Paixón wynalazł maszynę latającą, którą nazwał Jaskółką, wyglądała
raczej na nietoperza z pedałami i sztywnym łańcuchem, ale nazwał ją Jaskółką.
- Nazywam ją Jaskółką, bo to jest ptak, który najlepiej lata, i tak pięknie szybuje, czy pani
sobie może wyobrazić, panno Jesuso, że jeśli Bóg pozwoli, już wkrótce będę fruwał w
powietrzu jak jaskółka? Najlepiej będzie, jak skoczę z wieży kościoła św. Jana w Barran,
żeby nabrać wysokości.
- Nie rób tego, Mamertino, bo się jeszcze rozbijesz!
- Nie, zobaczy pani, że nie.
W niedzielę wielkanocną 1935 r., po sumie, Mamerto wszedł na wieżę kościoła św. Jana,
przypiął sobie skrzydła latającej machiny i bach! rzucił się w dół, ale zamiast unieść się w
powietrze, spadł jak kamień na świętą ziemię. Wiele ludzi zjechało się, żeby go oglądać,
przyjechali nawet z Carballińo, z Chantady i z Lalin, zewsząd, a kiedy Mamerto leciał w dół
na złamanie karku, zrobiło się straszne zamieszanie, wszyscy biegali tam i z powrotem.
- Spokój, spokój! - nawoływał don Romualdo, ksiądz. - Jest świeżo po spowiedzi i komunii
i pójdzie prosto do nieba, połóżcie mu kamień pod głowę jako poduszkę i pozwólcie mu
wydać ostatnie tchnienie w pokoju i z łaską Bożą. Już nigdy nie będzie tak dobrze
przygotowany jak w tej chwili!
- Ależ człowieku! Lepiej zawiezć go do Orense, może go w szpitalu uratują!
- Róbcie, jak chcecie, ja nie biorę żadnej odpowiedzialności za takie nie przemyślane
decyzje.
Don Romualdo mówił bardzo rozsądnie, ale wierni słuchali go, jak się słucha deszczu.
Mamerto Paixona owinięto w koc i zawieziono do Orense taksówką z Reboredo, która
zjawiła się bezzwłocznie; przyjechał prawie w agonii, ale miał szczęście przy operacji i po
paru dniach zaczai powracać do zdrowia.
- Aż Jaskółki coś zostało?
- Niewiele, bo co?
- Bo nic, chcę wyzdrowieć, żeby spróbować jeszcze raz, myślę, że to był błąd w przekładni.
- Posłuchaj, skończ z tymi głupstwami, już raz cudem się wykaraskałeś, Pana Boga nie
można wystawiać na próbę codziennie.
Dońa Maria Auxiliadora Mourence, wdowa po Por-rasie, matka owej młódki, która nie
chciała wyjść za Adolfita, bo miał śmierć wypisaną na twarzy, była to gruba, bardzo gruba
jejmość z haluksami, chodziła utykając i miała zsynchronizowane odruchy, nawyki i różne
wydawane odgłosy, grunt to porządek, i tak: dwa kroki, pięć uderzeń serca, pierd z
poślizgiem, stop, atak kaszlu, perlista seria bąków, tik twarzy, stop, wzdęcie w porę
poronione, spazmatyczny szloch, pojedyncze czknięcie, stop, i tak do następnego dnia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]