[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słucha. Czuję to. Pan nie zabiera się do mówienia. Nie nabiera oddechu, żeby mnie oskarżyć, albo
uzmysłowić rozmiar mojej winy. Zresztą to nie jest potrzebne. Znam jej rozmiar i wyznaczyłem
sobie karę. Sąd byłby mniej surowy Pan przyszedł do mnie z rozgrzeszeniem, nie wiedząc jeszcze
co usłyszy. Ale ja nie dokończyłem spowiedzi. Położyłem na szalę grzech, a teraz chcę położyć
dobry uczynek. Pan Bóg to zmierzy...
W czterdziestym trzecim roku, jesienią, byliśmy w lasach Smulskich nad Wartą. Tam wyskoczyło z
transportu kilku %7łydów. Nie znam dokładnie tego wydarzenia, ale Niemcy z jakiegoś powodu
zostawili przy życiu ojca i małego syna. Drugiego zakopali w ziemi. Głową w dół. Taką mieli
fantazję.
Znalazłem ich o świcie przy torach. Byli zziębnięci, wyczerpani i nieprzytomni ze strachu. Ukryłem
ich pod świniarnią w pobliskim majątku. Mieliśmy tam skrytkę na broń. Uparli się, żeby zabrać
tego małego chłopca. Przekonywali, że potrafią go przywrócić do życia... Co miałem zrobić?
Wyciągnąłem go z ziemi, zarzuciłem na ramię i poniosłem.
Przez dłuższy czas przynosiłem im jedzenie. Na zimę zaopatrzyłem w ciepłe ubrania. Potem
straciłem ich z oczu, ale zapewniłem dalszą pomoc. Na pewno przeżyli wojnę.
To wszystko.
Janka zasiała kwiaty. Przy każdej grządce zostawiła patyk z torebką po nasionach. Stanisław
ucieszył się na jej widok.
Dawno cię nie było.
Zamieszkałam w internacie przy szkole. Chcę żyć sama.
Skąd wiedziałaś, że lubię maciejkę?
Nie wiedziałam.
Znalazłem to miejsce z wojny. Rozmawiałem z człowiekiem, który uratował moich %7łydów z
książki. Jest trochę tak, jak napisałem. Kawałek mi się zgodził. Oni wyskoczyli. Nie wiem,
cholera... Chyba tylko to... Ta cała reszta. Nie. To moja głowa... Musiałem usłyszeć, może dziadek
opowiadał?... Dużo opowiadał wieczorami. Zapadło w pamięć, odżyło teraz... To możliwe.
Co zrobisz?
Pojadę tam. Takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny. Zobaczę, rozpytam. Napiszę reportaż
zamiast powieści.
Nie żartuj. Jesteś wyjątkowym pisarzem. Płakałam. Narwałam kwiatów polnych. Znajdziesz
miejsce.
Znalazłem.
Ja myślę o twoim miejscu. Naprawdę wydaje ci się, że tylko piszesz?
Nie wymądrzaj się.
Poczekaj, aż urosną kwiaty. Zawieziesz im na groby
Komu?
Tym swoim złoczyńcom z powieści: Wochnie, Miazkowej, Trzymce, Perełce. Dużo im
zawdzięczasz.
Znam już zakończenie.
To napisz, a pózniej pojedz. Będę cię karmiła, kąpała, kochała.
Powtórz.
Będę cię karmiła, kąpała, kochała.
Powtórz jeszcze raz.
Będę cię kochała, karmiła, kąpała.
Nie zostanę długo.
Zdążę.
%7łYD PLESZKE ROZDZIAA PITY
Będków nieprędko podniósł się z upadku. Na nic zdały się zapewnienia nauczyciela Kuląga, że
klęski żywiołowe ożywiają koniunkturę.
Ludzie nawet chcieli wierzyć, ale obraz zobaczony po opadnięciu wody o mało nie odebrał wiary
nawet księdzu proboszczowi.
Tymczasem Kuląg zabrał się za projektowanie nowych dróg, nowych szkół, nowych placów, a nawet
pomieszczenia na kino.
To dziwactwo nauczyciela bez trudu utrzymało się w Będkowskim standardzie tamtych dni.
Niedawni wyspiarze, przedzierzgiwali się w mieszkańców lądu bez goryczy. Akceptowali więc
dalekosiężne plany Kuląga.
A niech ma te swoje place zgodził się Jałmużna w imieniu wspólnoty. Komu to przeszkadza?
W porządnym mieście nigdy za dużo placów. Kino też niech postawi, albo lepiej kinoteatr. Nowa
szkoła się przyda, szpital nie zaszkodzi. Niech buduje nauczyciel. Wiele kłopotów z tego nie będzie.
Jałmużna się mylił. Kuląg nie zamierzał zmarnować dziejowej szansy, jaką jego miastu przyniosła
powódz. Wyjechał z Będkowa, by już wkrótce powrócić. Z kłopotami.
Ale na razie w duchowej przestrzeni miasteczka formowała się nowa kategoria znaków
mniejszych .
Większymi znakami były oczywiście zima tysiąclecia i powódz. Mniejszymi, okazały się tamte
sprzed kataklizmów pięcionóg, pies akrobata, na wpół odnowione obrazy, oraz te, które
odczytano już pierwszego dnia po zejściu wody.
Były nimi płyty nagrobne, wzbraniające mieszkańcom Będkowa wejścia do ich własnych domów.
Nie inaczej.
Nie wiadomo, jak przypłynęły z cmentarza. Woda mogła podmyć, podnieść płytę, odsunąć ją na
bok, wypłukać truchło, pomieszać kości. To mogła zrobić. Ale żeby przenieść kamienne płyty tyle
kilometrów?
Coś tłumaczył nauczyciel (jeszcze przed wyjazdem) o pęcherzykach powietrza w strukturze
krystalicznej marmuru, granitu i lastryka, coś omawiał z Jałmużną, ale nie dało to wiele. Ludzie
wiedzieli swoje.
Nie było tak, że nie słuchali. Broń Boże. Intelektualna aktywność Kuląga była im na rękę. Wreszcie
mieli alternatywę dla przemądrzałka Jałmużny. Więc słuchali, kiwali głowami, posapywali, ale nie
wierzyli.
A skąd te pęcherzyki wiedziały, żeby płytę Balcerka przyprowadzić pod bramę Balcerka, płytę
Wozniaka pod bramę Wozniaka, płytę Treli pod bramę Treli, płytę Kaczuby pod bramę Kaczuby i
tak dalej?
Ksiądz dobrodziej znalazł religijne rozwiązań ie.
Nasi kochani zmarli przyszli pilnować domostw. Usłyszeli modlitewne wezwanie, posłane wprost
ze wzgórza. Usłyszeli zjednoczoną pieśń czystych serc. Dobry Pan Bóg pomógł... swoją silną
dłonią...
Nie wytłumaczył jednak, które serca miał na myśli, ani tego, jak mu się immanencja Osoby zgodziła
z jej transcendencją. Prawdę mówiąc nikt nie zadał takich pytań.
Ludzie mieli swoje wytłumaczenie: nowe mniejsze znaki mogły zapowiadać tylko jedno nowe
kataklizmy. Gdzie przyczyna? zastanawiali się, a przeczucie wskazywało im Stępnia.
Na razie płyty musiały wrócić na cmentarz.
I znów pomógł Jakub Pleszke, chociaż powódz dotknęła go w podobnym stopniu jak mieszkańców
Będkowa.
Przysłał ciągniki uratowane z żywiołu oraz wiele beczek paliwa. Jak zwykle nie zapomniał o
dzieciach. Na pierwszej przyczepie przyjechała góra paczek ze słodyczami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]