[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dostatecznie dobrze, aby móc z nim szczerze porozmawiać; wiedział, że Daniels mu uwierzy i
nie wpadnie w panikę. Postanowił jednak ograniczyć swoją opowieść do tego, co usłyszał od
dziewczyny.
Zaparkował białe kombi na Chappel Street w pobliżu skrzyżowania z York. Po jednej
stronie ulicy znajdował się łuk wiodący na teren Silliman College, po drugiej rozległy
trawnik, przez który biegły wybetonowane alejki prowadzące do budynku mieszczącego
działy administracyjne uczelni. Daniels miał gabinet na pierwszym piętrze. Matlock wysiadł z
samochodu, zamknął na klucz drzwiczki i ruszył w kierunku starego gmachu z czerwonej
cegły, na którym - obok flagi Stanów Zjednoczonych - powiewał proporzec Yale.
- Czyś ty zwariował! Przecież żyjemy w erze Wodnika, w latach swobody
obyczajowej. Nikt nie płaci za seks; każdy sypia z kim chce.
- Wiem, co widziałem. I co mówiła mi ta dziewczyna; nie kłamała.
- To się nie mieści w głowie! Nie wydaje mi się możliwe.
- Ta sprawa wiąże się z masą innych, o których niedawno się dowiedziałem.
- Pozwól, że zadam ci jedno oczywiste pytanie. Dlaczego nie poszedłeś z tym na
policjÄ™?
- Odpowiedz też jest oczywista. Uczelnie borykają się z różnymi kłopotami. A ja mam
tylko garść faktów. Muszę zdobyć więcej informacji. Nie chcę bezpodstawnie ciskać
oskarżeń, szerzyć paniki. Mieliśmy tego już dosyć w poprzednich latach.
- To prawda. Ale nie mogę ci pomóc.
- Podaj mi jakieś nazwiska. Studentów albo wykładowców. Osób, o których wiesz na
sto procent, że mają problemy, poważne problemy. %7łe coś jest z nimi nie tak. Przecież znasz
takie nazwiska, na pewno je znasz... Przysięgam, nikt się nie dowie, kto mi je podał.
Daniels wstał z fotela i zapalił fajkę.
- Mówisz bardzo ogólnie - rzekł. - Jakie problemy? Z władzami uczelni? Polityczne?
Chodzi ci o narkotyki, o pijaństwo? Problemy bywają różne.
- Poczekaj...
Słowa Danielsa poruszyły coś w jego pamięci: przypomniał sobie słabo oświetlone,
zadymione pomieszczenie w pozornie opuszczonym budynku w Hartford. Klub myśliwski
należący do Rocca Aiella. I wysokiego młodzieńca w stroju kelnera, który przyniósł rachunek
do podpisania. Kombatanta z Wietnamu, porucznika. Studenta Yale, który wyrabiał sobie
kontakty, odkładał pieniądze... i pisał pracę magisterską z zarządzania.
- Wiem, z kim chciałbym się spotkać - oświadczył.
- Z kim?
- Nie znam nazwiska... Ale to kombatant, walczył w Wietnamie, ma jakieś
dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata; dosyć wysoki, ciemny blondyn... w tym roku kończy
zarzÄ…dzanie.
- Ten opis pasuje pewnie do pięciuset studentów. Z wyjątkiem studentów medycyny,
prawa i nauk ścisłych, wszyscy pozostali podciągnięci są pod nauki humanistyczne.
Musielibyśmy przejrzeć wszystkie akta.
- Może na podaniach o przyjęcie są zdjęcia?
- Już dawno temu skasowano ten wymóg.
Matlock popatrzył na okno, marszcząc w zamyśleniu czoło, po czym nagle spojrzał na
Danielsa.
- Pete, przecież jest maj...
- Co z tego? Równie dobrze mógłby być listopad; skasowano wymóg dołączania
zdjęć, żeby komisja nie sugerowała się wyglądem kandydata.
- Za miesiąc odbędzie się uroczystość wręczania dyplomów... Ostatni rok zawsze robi
sobie zdjęcia pamiątkowe do almanachu uczelni.
Daniels w mig pojął, o co Matlockowi chodzi. Wyjął fajkę z ust i ruszył w stronę
drzwi.
- Chodz ze mnÄ….
Student nazywał się Alan Pace. Pisał pracę nie z zarządzania, tylko nauk politycznych.
Mieszkał poza terenem uczelni na Church Street, w pobliżu granicy miejskiej Hamden. Z akt
wynikało, że jest znakomitym studentem - ze wszystkich przedmiotów miał najwyższe oceny
i kroiła mu się asystentura w Wyższej Szkole Nauk Politycznych w Syracuse. W wojsku
spędził dwadzieścia osiem miesięcy, o cztery więcej niż wymagano. Podobnie jak inni
kombatanci, brał niewielki udział w życiu społecznym uczelni.
Podczas pobytu w wojsku służył jako podporucznik w jednostce kwatermistrzowskiej.
Sam wystąpił o czteromiesięczne przedłużenie służby w Sajgonie, co wyraznie podkreślił w
podaniu na studia. Alan Pace dobrowolnie podarował ojczyznie cztery miesiące ze swojego
życia. W tych latach cynizmu i prywaty był najwyrazniej człowiekiem honoru.
Wiedział, czego chce, pomyślał Matlock.
Jadąc Church Street w stronę Hamden, miał czas na rozważania. Prowadził je
stopniowo, etapami, po jednej sprawie na raz. Nie mógł popuścić wodzy wyobrazni, wyciągać
konkluzji na podstawie oderwanych od siebie faktów. Nie mógł też po prostu wszystkiego
dodać, bo kto wie, czy wynik nie przewyższyłby wartości składników.
Było całkiem prawdopodobne, że Alan Pace działał w pojedynkę. Na własny
rachunek, bez znaczniejszych powiązań.
Ale nie było to logiczne.
Mieszkał w nie rzucającym się w oczy budynku z brunatnej cegły, jakich wiele stoi na
obrzeżach miast. Czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu takie domy były dumnym symbolem
rozrastającej się klasy średniej, która wyprowadzała się z centrum miasta, ale nie miała dość
odwagi, aby całkiem przenieść się na wieś. Obecnie budynek był nie tyle zniszczony, co
bardzo zaniedbany. Studenci rzadko wynajmowali takie obiekty.
Ale właśnie tu mieszkał Alan Pace; Peter Daniels znalazł jego adres w papierach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]