[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Powstrzymując się od komentarzy, Butler wycofał samochód z drewnianego
pomostu. Nie oparł się jednak i spojrzał z wiaduktu na chaos, którego stał się
przyczyną. Celnicy właśnie wyciągali przemoczonego dokera z zanieczyszczonych
wód zatoki.
Zapewne istniał konkretny cel, wymagający przeprowadzenia dywersji, Butler
wiedział wszakże, iż żadne pytania nie mają sensu. Jego pracodawca nie zwierzał się
nikomu ze swoich zamierzeń, dopóki nie uznał, że nadeszła właściwa pora. A kiedy
tak uznał, zazwyczaj miał rację.
Bulwa wysiadł z kapsuły, dygocąc na całym ciele. Za jego czasów podróż wyglądała
jakoś inaczej. Chociaż, jeśli miał być szczery, zapewne było o wiele gorzej. W epoce
cylindra i knuta nie istniały wymyślne polimerowe uprzęże, autoodrzut ani
zewnętrzne monitory. Elfy miały wówczas do dyspozycji jedynie instynkt i odrobinę
czarów. Na swój sposób Bulwa nadal wolał takie metody. Nauka wyprała wszystko z
magii.
Poczłapał tunelem w stronę terminalu. Tara, jako główny ośrodek lotów
pasażerskich, dysponowała prawdziwą poczekalnią i przyjmowała sześć lotów
tygodniowo z samej Oazy. Rzecz jasna, turyści nie latali na flarach  zapłacili za bilet
i nie lubili, kiedy nimi miotano, jeżeli oczywiście nie lecieli nielegalnie do Disneylandu.
W hali terminalu kłębił się tłum wróżek, które przyleciały obejrzeć pełnię księżyca i
teraz narzekały, że loty wahadłowca zostały zawieszone. Udręczona chochliczka,
oblężona przez rozwścieczone gremliny, schroniła się za kontuar biura podróży.
 Rzucanie na mnie uroku nic nie da  pisnęła rozpaczliwie.  Oto elf, którego
szukacie.
I wycelowała drżący, zielony palec prosto w nadchodzącego komendanta. Stłoczone
gremliny zwróciły się w stronę Bulwy, lecz widząc trójlufowy miotacz na jego biodrze,
natychmiast wykonały zwrot w tył.
Bulwa wyciągnął mikrofon spod kontuaru tak daleko, jak pozwalał mu kabel,
 Teraz słuchajcie  warknął, a jego chrapliwy głos rozległ się echem w hali lotniska.
 Mówi komendant Bulwa ze SKRZAT. Mamy na powierzchni poważny problem, więc
będę wdzięczny za waszą współpracę. Po pierwsze, przestańcie jazgotać, żebym
mógł usłyszeć własne myśli!
Urwał, sprawdzając, czy zebrani dostosowali się do jego życzeń.
 Po drugie, chciałbym, żebyście wszyscy wzięli wasze dziamgające dzieciaki, usiedli
na ławkach i pozostali tam, póki się nie oddalę. Potem możecie robić, co chcecie 
zrzędzić, napychać kałduny albo zająć się czymś, co zwykle robią cywile.
Nikt nie mógł Bulwie zarzucić poprawności politycznej. I zapewne nikt nie zamierzał.
 I chcę tu natychmiast widzieć osobnika, który odpowiada za ten bałagan!
Bulwa rzucił mikrofon z powrotem na biurko. Przeciągły wizg przesterowanego
urządzenia wwiercił się w uszy wszystkich obecnych. W ułamku sekundy przy łokciu
Bulwy pojawił się zasapany mieszaniec elfa z goblinem.
 Możemy w czymś pomóc, komendancie? Bulwa kiwnął głową, wpychając grube
cygaro w otwór poniżej nosa.
 Otwórzcie mi bezpośrednie przejście przez ten lokal. Nie chcę, żeby celnicy lub
służby graniczne zawracali mi głowę. A kiedy moi chłopcy tu dotrą, wyślijcie
wszystkich pasażerów na dół.
Dyrektor lotniska przełknął ślinę.
 Wszystkich?
 Tak jest. Także personel terminalu. I zabierzcie wszystko, co da się unieść. Pełna
ewakuacja.  Urwał i spojrzał wprost w fiołkowe oczy dyrektora.  To nie jest próbny
alarm.
 To znaczy&
 Tak  potwierdził Bulwa, idąc rampą przeładunkową.  Błotni Ludzie dopuścili się
aktu jawnej wrogości. Nikt nie wie, czym to się skończy.
Elfogoblin odprowadził wzrokiem sylwetkę Bulwy, znikającą w chmurze dymu z
cygara. Akt jawnej wrogości? To mogła być wojna. Wyjął telefon komórkowy i
wystukał numer swego księgowego.
 Pień? Tak, tu Nimbus. Chcę, żebyś sprzedał moje udziały w porcie lotniczym. Tak,
wszystkie. Mam przeczucie, że niedługo ceny bardzo spadną.
Kapitan Holly Nieduża czuła się tak, jakby ślimak wysysał jej mózg przez ucho.
Próbowała zrozumieć, co mogło spowodować takie katusze, ale na razie jej zdolności
umysłowe nie obejmowały jeszcze pamięci. Potrafiła jedynie leżeć i oddychać.
Musiała zdobyć się na jakieś słowo, coś krótkiego i rzeczowego. Pomocy! Tak
będzie najlepiej, postanowiła. Zaczerpnęła drżącego oddechu i otworzyła usta.
 Oommyy  zdradziecko wybełkotały jej wargi. Wszystko na nic. Nawet pijany gnom
by tego nie zrozumiał.
Co się z nią właściwie działo? Leżała na wznak, pozbawiona siły niczym wilgotny
korzonek. Kto mógł wyrządzić jej taką krzywdę? Skupiła uwagę, czując, że tuż-tuż
czai się oślepiający ból.
Czyżby troll? Czyżby poturbował ją w restauracji? To by wiele wyjaśniało. Ale nie;
miała wrażenie, że przypomina sobie stary kraj. I Rytuał. A poza tym coś uwierało ją
w kostkÄ™.
 Halo?
GÅ‚os. Nie jej. Nawet nie elfi.
 Obudziłaś się?
Jeden z języków europejskich, chyba nie z grupy łacińskiej. Angielski? A więc
znajduje siÄ™ w Anglii?
 Myślałam, że strzałka cię zabiła. Wnętrza Obcych są inne niż nasze. Widziałam w
telewizji.
Bełkot. Wnętrza Obcych? O czym mówi to stworzenie?
 Jesteś w niezłej formie. Wyglądasz jak Muchacho Maria, ta karłowata zapaśniczka
meksykańska.
Holly jęknęła. Chyba dar języków ją zawodził. Musiała sprawdzić, z jakim to
szaleństwem ma do czynienia. Skupiwszy wszystkie siły w punkcie pośrodku czoła, z
trudem rozwarła jedną powiekę& i natychmiast ją zamknęła. Odniosła nieodparte
wrażenie, że patrzy na nią ogromna, jasnowłosa mucha.
 Nic się nie bój  rzekła mucha.  To tylko ciemne okulary.
Tym razem Holly uniosła obie powieki. Stworzenie pukało się w srebrne oko. Nie, to
nie było oko. Raczej soczewka. Lustrzana. Podobna do soczewek, jakie nosi-li tamci
dwaj& Wspomnienia wróciły falą, wypełniając luki w pamięci Holly niczym
wskakujące na miejsce zapadki zamka. Odprawiała Rytuał& i została uprowadzona.
Przez dwóch ludzi  którzy posiedli nadzwyczajną wiedzę na temat wróżek.
 Gdzie& eee& gdzie ja jestem?  ponownie spróbowała się odezwać.
Ludzka istota zachichotała i klasnęła z zachwytu. Uwagę Holly zwróciły jej
paznokcie, długie i jaskrawo pomalowane.
 Mówisz po angielsku! Ale co to za akcent? Wżyciu takiego nie słyszałam.
Holly skrzywiła się. Głos dziewczyny na wylot świdrował jej obolałą czaszkę. Uniosła
rękę. Radiolokatora nie było.
 Gdzie moje rzeczy?
Dziewczyna pogroziła jej palcem niczym niegrzecznemu dziecku.
 Artemis zabrał twój pistolecik i inne zabawki, Jeszcze zrobiłabyś sobie krzywdę.
 Artemis?
 Artemis Fowl. To był jego pomysł. On ciągle ma jakieś pomysły. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • Strona Główna
  • Ray Bradbury 451 Fahrenheita
  • Daniel Defoe Przypadki Robinsona Kruzoe
  • Denise A Agnew [Heart of Justice 04] Within His Embrace (pdf)(1)
  • Edward Stachura Oto wiersze pozostaśÂ‚e
  • 16. Evanovich Janet Namić™tnośÂ›ci 16 Znów do sypialni
  • William W Johnstone Ashes 30 Tyranny in the Ashes (txt)
  • Kraina1
  • Cartland Barbara Ukryci w miśÂ‚ośÂ›ci
  • Niwinski Tadeusz Ty
  • John Grisham Wspolnik
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • audipoznan.keep.pl