[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nego życia.
- Ma może ktoś szczeniaka, co chciałby się nauczyć
tego fachu? - rzucił dowcipnie szczurołap, a wówczas
całemu towarzystwu zaraz wrócił dobry humor.
Z jednym wyjątkiem - pan Heaton opuścił bowiem
Przystań Podróżnego jeszcze przed występem Lopsy-
Lou. Usprawiedliwił się, że boli go brzuch, a wyglądał
65
rzeczywiście upiornie, bo jego twarz pokrywały na
przemian plamy białe jak kreda oraz czerwone niby su-
rowy befsztyk. Pozostali kibice usiłowali go namówić,
żeby został: Robbie jest mistrzem i z pewnością dostanie
jeszcze szansę, by odbyć trzecią walkę, kiedy Lopsy-Lou
upora się ze swoimi szczurami. Właściciel suki z kolei
poddał myśl, iż nagła niedyspozycja pana Heatona może
oznaczać, że wyżej niż bezinteresowne piękno rywaliza-
cji dwóch rasowych psów ceni on swoją wygraną, którą
schował już do kieszeni, towarzysz Clary nie dał się jed-
nak przekonać. Z uporem utrzymywał, że dostał strasznej
niestrawności i wcale się nie zdziwi, jeśli za godzinę wy-
ląduje w łóżku.
Pan Heaton i Clara bez słowa wyszli z szynku ramię w
ramię. Kulawiec od razu przywołał dorożkę i dziewczyna
przez chwilę obawiała się, że zostawi ją na trotuarze, a
sam bezzwłocznie odjedzie, on jednak uprzejmie, ale z
kamienną twarzą, otworzył jej drzwi i zaczekał, aż Clara
wsiÄ…dzie do kabiny.
- Złamałaś dane mi słowo - powiedział, kiedy tylko
się usadowili, a dorożka ruszyła.
- Zapomniałam, panie.
- Przypominałem ci. I to dwukrotnie.
- Nie mogłam oderwać wzroku od tego psa i szczu-
rów. To był mój pierwszy raz.
Pan Heaton westchnął głęboko i wyjrzał przez okno.
Zapadała noc, więc sklepowi sprzedawcy spieszyli już do
domów. Zapalacz latarni wyglądał tak, jak gdyby wyko-
nywał ćwiczenia gimnastyczne, rozprostowywał bowiem
66
energicznie ramiona i plecy, przygotowujÄ…c siÄ™ do czeka-
jÄ…cej go pracy.
- Przepraszam, panie - powiedziała Clara.
Przypuszczała, że ma do czynienia z prawdziwym
dżentelmenem, który nie zażąda zwrotu dziesięciu szy-
lingów, ale zarazem uznała, że chyba nie zaszkodzi oka-
zać skruchę, by klientowi zrobiło się jej żal.
- Trudno, stało się - powiedział pan Heaton głosem,
w którym pobrzmiewała gorzka melancholia.
Zdawał się wycofywać do swojego świata, gdzieś,
gdzie mógł przebywać wyłącznie w samotności. Clara
była tak zmieszana jego zachowaniem, że wolałaby, aby
pan Heaton zbeształ ją publicznie na ulicy.
- Przepraszam, panie - powtórzyła, zerkając na niego
ukradkiem, by sprawdzić, czy nie mięknie mu serce, pan
Heaton jednak zdawał się jej nie słyszeć.
Dorożka dołączyła do sznuru pojazdów zmierzających
w stronę Westminsteru, zaturkotała na moście, po czym
minęła budynki parlamentu. Wysokie wieże zasłaniały
słońce, więc świat dookoła ciemniał coraz szybciej. Pan
Heaton rozpiął płaszcz, a potem surdut, który miał na
sobie, i z jego wewnętrznej kieszeni wyciągnął puszkę z
tytoniem, po czym skręcił papierosa i zapalił. Zaciągając
się - i bardzo długo zatrzymując dym w płucach - wsparł
głowę o ścianę kabiny. Dopiero wtedy dziewczyna zau-
ważyła, że pan Heaton ma szeroką bliznę na szyi, pod
brodą, mniej więcej na linii zarostu, ciągnącą się niemal
od ucha do ucha. Szrama była prawie idealnie półkolista,
a jej kształt zakłócała jedynie grdyka, kojarząca się Clarze
67
z czkawką. Wokół widniały inne, mniejsze blizny: były
to białe, iksowate cętki, tam, gdzie ktoś zszył rozerwaną
skórę. Wyglądało to tak, jak gdyby przyszyte niegdyś do
szyi pana Heatona guziki niespodziewanie odpadły.
- Co ci się stało, panie? - zapytała Clara.
Pan Heaton wydmuchnął dym, który zawisł wokół je-
go głowy jak mgła, po czym wbił wzrok w sufit powozu,
mrugając błyszczącymi, przekrwionymi oczami.
- Stało? - wyszeptał w zamyśleniu.
- Ktoś cię zranił. - Wskazała jego szyję, prawie go
dotykając. Uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział.
- Napadli ciÄ™ bandyci?
Uśmiechnął się raz jeszcze.
- Można tak powiedzieć.
Zaciągnął się najgłębiej, jak tylko mógł, a wtedy ko-
niuszek jego papierosa rozżarzył się okrutnie w ciemno-
ści kabiny.
Dorożka z turkotem toczyła się dalej. Wtem przez okno
po swojej stronie Clara nieoczekiwanie spostrzegła pewien
dom, który pamiętała z minionego już okresu jej życia,
kiedy to spotykała się ze swoją przyjaciółką, pokojówką
imieniem Sinead, w herbaciarni w pobliżu dworca Charing
Cross. Teraz wiedziała mniej więcej, gdzie się znajduje.
Do St Giles było coraz bliżej, i dlatego zaczęła się zasta-
nawiać, jakimi słowami powinna pożegnać pana Heatona -
czy przybrać ton swobodny, czy raczej poważny, czy trze-
cie przeprosiny zmiękczą jego serce, czy też nic więcej
dzięki nim nie zyska, i czy powinna zaproponować, by
68
spróbowali ponownie zawinąć do Przystani Podróżne-
go w przyszłym miesiącu, choć powtarzała sobie w głę-
bi duszy, że nie chce więcej widzieć pana Szczura. Kiedy
zatopiła się w myślach, deliberując, czy postąpiłaby mą-
drze, całując go w policzek tuż przed czmychnięciem na
wolność, pan Heaton znów przerwał milczenie:
- Brałem udział w bitwie pod Peiwar Kotal.
- Och, to okropne. Walczyłeś w Indiach?
- Nie, w Afganistanie.
Clara nigdy nie słyszała o takim kraju. Trzeba przy-
znać, że nie odebrała zbyt gruntownego wykształcenia i
poszła na służbę niemal zaraz po szkole, a jej pani, cho-
ciaż bardzo bogata, nie znała się na niczym. Dziewczyna
usiłowała sobie przypomnieć, czy William Rackham,
małżonek pani Agnes, mówił kiedykolwiek coś ciekawe-
go o Afganistanie w obecności służby, ale Clarę zaślepiła
i ogłuszyła złość, gdy tylko pomyślała o tym nadętym
gadule, który zwolnił ją z pracy i wręczył jej ów przeklę-
ty list polecający - napisany z tak jadowitą złośliwością,
że przez ponad trzy lata nie mogła na jego podstawie
dostać żadnej przyzwoitej posady i w końcu musiała od-
dać się swojemu obecnemu zajęciu.
- Nie znam siÄ™ za bardzo na historii.
Pan Heaton pstryknięciem posłał niedopałek za okno.
- Prawdę mówiąc, było to w przeszłym roku. - Od-
wrócił się do niej i przyjrzał się z bliska jej twarzy, jak
gdyby po raz pierwszy oceniał kobiecą atrakcyjność Clary.
69
- Masz mnie za starca, prawda? A idę o zakład, że jestem
młodszy od ciebie.
- Nie śmiałabym się z tobą zakładać, panie.
Odwrócił wzrok i bezwładnie osunął się na siedzeniu.
Na widok jego melancholijnie wydętych ust i rzadkiej
bródki Clara pomyślała nagle, że wygląda jak chłopiec.
Ostatecznie był przecież szczupły i dobrze zbudowany,
lecz to, co przeżył na wojnie, na oko dodało mu dziesięć,
dwadzieścia albo trzydzieści lat.
- A jak wybuchła ta wojna?
Odpowiedział jej ironiczny chichot.
- Przywódca Afgańczyków, niejaki Szer Ali, zaprzy-
jaznił się któregoś dnia z pewnym rosyjskim dżentelme-
nem, ale nasz rząd uznał, że taka przyjazń nie leży w
interesie imperium brytyjskiego. Z tego powodu kilka
tysięcy żołnierzy, w tym i ja, pomaszerowało z Indii do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]