[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwrotnym tempie zostanie oficerem.
A Morgan dołożył do tego awans na narzeczonego najwspanialszej
kobiety na świecie. Wprawdzie Kerry jeszcze nic o tym nie wie, ale będąc
kapitanem, chyba nie zlekceważy decyzji samego pułkownika. Co szarża,
to szarża...
Chciało mu się śmiać i płakać.
- Rozumiem, dziękuję bardzo. - Był głęboko poruszony, z trudem
mówił. - Tak pragnę ją zobaczyć. Dziękuję, siostro. Lauro, jestem ci
niezmiernie, wdzięczny za wsparcie...
Pani pułkownikowa uśmiechnęła się, a potem szepnęła do Quinna:
- Namówiłam Morgana, żeby powiedział o tym narzeczeństwie. Taki
niewinny podstęp. Inaczej by ciebie do niej nie dopuścili. - Spojrzała na
niego z ciepłym uśmiechem.
- Jeszcze raz serdeczne dzięki.
- Zatem idz do niej. Pamiętaj, że może cię słyszeć, więc nie
rozpaczaj, tylko bądz pogodny, mów o pięknej przyszłości, jak ją kochasz,
co was czeka.
Quinn pokiwał głową i z trudem przełknął łzy. Potem uśmiechnął się.
87
RS
- Jeszcze raz serdeczne dzięki, Lauro... Ale zaraz, przyjechałaś tu
sama na tym wehikule? - Spojrzał na jej wózek.
- Jeśli pytasz, czy ktoś może mnie odwiezć na mój oddział, to tak,
zgadzam się. - Roześmiała się. - Bo dla takiej kaleki to droga przez mękę.
- Poczekaj, zaraz wracam - powiedział, idąc w stronę pokoju
pielęgniarek. - Wszystkiego się dowiem, a potem pobiegnę do Kerry. -
Otworzył drzwi, zajrzał do środka. - Pani Laura Trayhern prosi, by
odtransportować ją do jej pokoju.
Odwrócił się raz jeszcze i z ruchu jego ust odczytała, że za chwilę
ktoś do niej wyjdzie. Potem pomachał jej ręką na pożegnanie i ruszył
przed siebie.
Przemierzał niekończące się korytarze, mijając po drodze
pielęgniarki, sanitariuszy, lekarzy, chorych siedzących na twardych,
czerwonych krzesłach lub leżących na leżankach. Miał wrażenie, że
wszyscy są podenerwowani, że się dokądś spieszą, że każdy ma coś
pilnego do załatwienia. Napięta atmosfera udzieliła się również jemu.
Znów zaczęły pocić mu się ręce, a serce walić jak młotem. Jakże był
wdzięczny Laurze, że choć na krótką chwilę ukoiła jego ból.
Zdawało mu się, że przeszedł wszystkie możliwe korytarze tego
szpitala, gdy wreszcie zobaczył dużą tablicę obwieszczającą, że znalazł się
na oddziale intensywnej terapii.
Pchnął wahadłowe drzwi i rozejrzał się dokoła. Na oddziale
panowała bezwzględna cisza i dopiero gdy się dobrze wsłuchał, do jego
uszu dotarł poszum respiratorów i innych urządzeń ratujących ludzkie
życie. Po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz.
- Słucham pana? - usłyszał tuż przed sobą.
88
RS
Zmrużył na chwilę oczy i nieprzytomnie spojrzał przed siebie.
- Przyszedł pan się z kimś zobaczyć? - zapytała drobna, niewysoka
pielęgniarka w średnim wieku.
- Tak, tak, z paniÄ…... przepraszam, z szeryf Kerry Chelton. Niedawno
jÄ… tu przywieziono.
Pielęgniarka podeszła do biurka i zerknęła w papiery.
- Zgadza siÄ™, pan jest narzeczonym pani Chelton?
- Tak - kiwnął głową. Trudno, czasem trzeba było kłamać. Właściwie
w głębi duszy czuł się narzeczonym Kerry, chociaż jeszcze tego z nią nie
uzgodnił.
- Jest w czwórce. Proszę iść w dół korytarzem, drugie drzwi po
prawej stronie. Ma pan pięć minut na odwiedziny.
- Wiem, wiem... mówiono mi o tym.
- Zatem proszę. - Pielęgniarka zniknęła za drzwiami pokoju
służbowego.
Oddział był niewielki, raptem cztery sale, każda z nich przestronna, z
przeszklonymi ścianami, żeby pacjenci cały czas byli pod okiem personelu
medycznego.
Podszedł do wskazanych drzwi i zobaczył ją, swoją Kerry. Leżała
sztywno, bez ruchu, podłączona do niezliczonej ilości kabli i rurek.
Nabrał głęboko powietrza i wszedł do środka. Wewnątrz panował
niezwykle intensywny zapach środków odkażających. Poczuł mdłości,
nigdy nie lubił szpitali. Spojrzał na Kerry i podszedł do niej bliżej. Leżała
pośród tych skomplikowanych urządzeń, których zadaniem było
podtrzymywanie życiowych funkcji organizmu, taka blada i mizerna, taka
obojętna na wszystko...
89
RS
Ugięły się pod nim kolana. W oczach poczuł piekące łzy. Zerknął na
ekran, na którym przeskakiwał maleńki, świetlny punkt, kreśląc linię jej
życia.
- Boże, więc żyjesz - wyszeptał, otaczając jej chłodną dłoń swoją
silną, ciepłą ręką. - Dzięki Bogu, kochana, dzięki Bogu! Tak strasznie się o
ciebie boję - szepnął jeszcze i musiał na chwilę umilknąć, żeby przełknąć
łzy, które napływały mu do oczu.
Spojrzał na nią raz jeszcze i przez chwilę się zawahał. Trudno było ją
poznać. Całą głowę miała obandażowaną, do tego gruby opatrunek w
okolicy skroni.
- Kerry? Słyszysz mnie? - pozbierał się po chwili.
- Kerry, to ja, Quinn, jestem tu z tobÄ…, zobaczysz, to wszystko kiedyÅ›
się skończy i jeszcze będziemy ze sobą szczęśliwi.
Pogładził jej blady policzek. Był ciepły. Ale na jej twarzy nie
dostrzegł żadnej reakcji. Tylko ten skaczący punkcik na monitorze mówił
mu, że Kerry żyje, że może go słyszy.
- Kochanie, lekarze musieli wprowadzić cię w stan śpiączki, bo
potrzebujesz trochę czasu, by do siebie dojść, potrzebny ci całkowity
spokój. Wiesz, dostałaś postrzał w głowę, ale na szczęście twój mózg nic
na tym nie ucierpiał, mały odprysk kości, to wszystko, więc będzie dobrze,
kochanie, wyzdrowiejesz, zobaczysz. Jeszcze będziemy opowiadać o tej
przygodzie naszym dzieciom...
Zauważył, że po stronie spodziewanego obrzęku obłożono głowę
Kerry suchym lodem. Podawano jej również sterydy. Zamknął na moment
oczy i poczuł silny zawrót głowy. Tak, to nie było łatwe, tak stać i mówić
90
RS
do niej, gdy ona leżała nieruchomo jak lalka, bez żadnej reakcji na jego
słowa.
A jeśli lekarze się mylili, jeżeli ona z tego nigdy nie wyjdzie?
Przecież mogło wydarzyć się wszystko, choćby skrzep, zator czy jakieś
inne świństwo... i wtedy nastąpi koniec, nigdy już nie spojrzy jej w oczy.
Pochylił się i dotknął leciutko ustami jej chłodnych warg.
- Kerry, kocham ciÄ™, moje ty SÅ‚oneczko, i nie pytaj mnie, kiedy i jak
to się stało. Ten wypadek mi to uświadomił i wiem, że nie mogę i nie chcę
bez ciebie żyć. Cały czas jestem przy tobie myślami, pamiętaj o tym,
kochana. A teraz śpij, musisz wypocząć i nabrać sił, więc śpij, bo potem
czekają cię trudne zadania. Przyjdę do ciebie jutro. Znij coś miłego,
kochana, i pamiętaj, że musisz żyć, bo bez ciebie już nigdy nic nie będzie
piękne.
25 stycznia, godzina 14.00
Z czarnej, przepastnej czeluści, w której, jak jej się zdawało, była
całą wieczność, zaczęły wyłaniać się jakieś bliżej nieokreślone kształty i
kolory. W głowie miała potworny mętlik i szum. Dochodziły ją jakieś
obce, drażniące dzwięki, których w żaden sposób nie potrafiła
zidentyfikować. Było to bardzo nieprzyjemne, i gdyby nie to ciepło, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]