[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krótki! rzekł pewnego poranka, kiedy jak
zwykle nie można się było doczekać w łodzi chle-
bodawców. Czuję, że byłbym zdolny jednego i
drugiego trzepnąć wiosłem po łbie i rzucić do rze-
ki.
Ja też! zgodził się Krótki. To nie pożer-
acze mięsa, lecz zjadacze ryb i jestem pewny, że
cuchną.
III
Wreszcie pokazały się prądy, naprzód Pułapka
Kanionu, o kilka zaś mil dalej Biały Koń. Nazwa
Pułapki Kanionu była zupełnie słuszna. Była to is-
totnie pułapka. Kto raz się w niej znalazł, już nie
mógł się cofnąć. Po obu stronach wznosiły się
pionowe skaliste ściany. Rzeka zwężała się tu
63/99
niezwykle i waliła ciemnym korytarzem z tak sza-
loną szybkością, że w środku, między skalistymi
brzegami, tworzył się grzebień o wysokości ośmiu
stóp ponad wodą. Grzebień ten uzębiony był fala-
mi, które wprawdzie opadały na dół, lecz nowe
fale napływały i zdawało się, że grzebień tkwi
nieruchomo w powietrzu. Kanion ten był
powszechnym postrachem, bezlitośnie bowiem
pobierał żywe cło od poszukiwaczy złota.
Kit i jego towarzysze uwiązali łódz w
odpowiednim miejscu u brzegu i poszli pieszo na
zwiady. Wdrapali się na skały i patrzyli na spi-
enione pod nimi fale. Sprague cofnął się drżąc na
całym ciele.
Boże! krzyknął. Wpław nie można by
się uratować...
Krótki znacząco trącił łokciem Kita i powiedział
półgłosem:
Spietrali się. Dolary przeciw orzechom, że z
nami nie pojadą.
Ale Kit słuchał jednym uchem. Od początku
podróży łodzią studiował upór i niepojętą zbrod-
niczość żywiołów, a widok, jaki miał teraz pod
stopami, działał na niego jak wyzwanie.
Musimy jechać wprost na ten grzebień
rzekł.
64/99
Jeśli się z niego ześlizniemy, woda rzuci nas
na ścianę.
I ani zipniemy! zawyrokował Krótki.
Kurzawa, umiecie pływać?
Wolałbym nie umieć, gdyby nam się tu no-
ga miała powinąć.
Jestem tego samego zdania rzekł ponuro
jakiś nieznajomy, który stanął obok nich i patrzył
w Kanion. Bardzo byłbym rad, gdybym to już
miał poza sobą.
A ja bym się teraz z nikim nie zamienił
odpowiedział Kit.
Mówił szczerze, ale chciał też dodać odwagi
nieznajomemu. Zawrócił zmierzając do łodzi.
Chcecie przejechać? spytał nieznajomy.
Kit skinął głową.
%7łebym mógł się na to odważyć wyznał
nieznajomy. Stoję tu już od kilku godzin. Im
dłużej patrzę, tym większy strach mnie ogarnia.
Nie jestem wioślarzem, a towarzyszy mi tylko mój
siostrzeniec, młody chłopak, i żona. jeżeli wam się
uda, czy przewiezlibyście moją łódz i pomogli mi
potem?
Kit spojrzał ha Krótkiego, który zwlekał z
odpowiedzią.
65/99
On jest z żoną poddał Kit. Nie zawiódł się.
Rozumie się odpowiedział Krótki.
Właśnie mi to przychodziło już na myśl. Czułem,
że dla jakiejś przyczyny musimy mu pomóc.
Odchodzili, ale ani Sprague, ani Stine nie
ruszyli się z miejsca.
%7łyczę wam powodzenia, Kurzawa! za-
wołał Sprague. Ja... ja będę... Zawahał się.
Ja będę tu stał i uważał na was.
Musi nas być trzech, dwóch przy wiosłach,
a jeden przy sterze odpowiedział Kit spokojnie.
Sprague spojrzał na Stine'a.
Ani mi nawet w głowie! odezwał się
tamten dżentelmen. Jeżeli ty się nie boisz stać
tu i patrzeć, ja też się nie boję.
Kto się boi? spytał Sprague porywczo.
Stinę odpowiedział mu w podobnym tonie i Kit
ze swym towarzyszem zostawił ich kłócących się
nad wodą.
Damy sobie radę bez nich mówił Kit
do Krótkiego. Ty siądziesz na przedzie łodzi z
wiosłem, ja będę sterował. Gała rzecz w tym, że-
byś walił prosto przed siebie. Kiedy ruszymy, i tak
nie będziesz mógł mnie słyszeć,więc tylko uważaj
prosto przed siebie.
66/99
Odwiązali łódkę i skierowali ją na środek
rwącego strumienia. Z kanionu dolatywał do ich
uszu nieustanny grzmiący ryk. U wejścia do kan-
ionu masa wodna leciała gładko jak stopione szkło
i tu, kiedy wpadli między mroczne ściany, Krótki
włożył do ust gałkę tytoniu i zanurzył wiosło w
wodzie. Aódz wyleciała na pierwszy grzebień wod-
nego słupa i ogłuszył ich ryk rozbestwionych fal,
odrzucony przez skaliste ściany i powiększony
przez wielokrotne echo. Mało tchu nie stracili w
tumanie unoszącej się w powietrzu piany. Były
chwile, w których Kit nie widział już swego to-
warzysza. W ciągu dwóch minut przelecieli dwie
trzecie mili tego piekła, wynurzyli się z niego cali i
zatrzymali na płytkiej wodzie u brzegu.
Krótki wyrzucił wreszcie z ust swój ładunek
soku tytoniowego zapomniał go podczas
przeprawy wypluć.
To była już pieczeń z niedzwiedziego mięsa!
wybuchnął. To było prawdziwe mięso
niedzwiedzie. Tego nam właśnie było trzeba,
nieprawdaż, Kurzawa? Muszę ci wyznać w zau-
faniu, że zanim odbiliśmy od brzegu, byłem jed-
nym z najnędzniejszych robaków po tej stronie
Gór Skalistych. Ale teraz jestem już pożeraczem
niedzwiedzi. Chodzcie, powieziemy drugą łódkę.
67/99
W połowie drogi spotkali swych chlebodaw-
ców, którzy przyglądali się ich wyprawie z wysok-
iego brzegu.
Idą już nasi zjadacze ryb rzekł Krótki.
Trzymaj się pod wiatr.
IV
Przewiózłszy przez Pułapkę Kanionu łódz niez-
najomego, który przedstawił im się jako Breck Kit
i Krótki zaznajomili się z jego żoną, dziewczęcego
wyglądu kobietą, której błękitne oczy pełne były
łez wdzięczności. Breck chciał wręczyć Kitowi
pięćdziesiąt dolarów, a gdy ten odmówił, kusił ni-
mi Krótkiego.
Cudzoziemcze odpowiedział mu Krótki
przyszedłem tu z zamiarem wykopania pieniędzy
z ziemi, a nie z sakiewek bliznich.
Breck zaczął szukać w łodzi i znalazł butelkę
wódki. Krótki już wyciągnął po nią rękę, ale naraz
cofnął się i potrząsnął przecząco głową.
Mamy jeszcze przed sobą Białego Konia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]