[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jest grudzień. Deszcz przestał padać, piękne po-
południe, łagodne, za fioletową mgiełką.
Zima w Finistere jest fioletowa. Fioletowe pola na
czerwonobrÄ…zowym tle drzew.
156
m^^^^
Wzrok odpoczywa, widząc taki pejzaż, tak jak
korzenie odpoczywajÄ… w ziemi, a ziemia odpoczywa,
aby zebrać siły przed kolejną wiosną.
Tej deszczowej zimy nadchodzi jedno suche
popołudnie. Ulotna i krótka, ale zawsze to przerwa w
opadach.
O zachodzie słońca jadę po kamienie, to jeden z
rzadkich tej deszczowej zimy zachodów słońca.
Wiele nazw miejscowości w Finistere zaczyna się
na sylabę plu-" albo plo-". Jestem pewna, że
oznacza ona deszcz, jesteśmy w deszczowym re-
gionie, ale deszcz nie przeszkadza mi bardziej niż
kamieniom.
Nie zamierzam kupować słownika historycznego,
żeby sprawdzić, jak mówili tu kiedyś, wystarczy mi
już języków, którymi nie władam, merci beaucoup.
Kamienie, po które jadę, upatrzyłam sobie
wcześniej.
Z takich kamieni zbudowane sÄ… tu stare domy. To
kamienie o aksamitnej powierzchni, przyprószone
ochrą, w łagodnych odcieniach szarości, terakoty,
gołębiego błękitu.
Kamienie jakby rozświetlone miękkim światłem.
Ich ciepło wytwarza niewidoczny blask, jakim świecą
kamienie w Finistere.
Po drodze do miasta jest plac budowy, na którym
ktoś wznosi dom z takich właśnie kamieni.
157
Piętrzą się tam w stosach, najpewniej porachowane i
ponumerowane przez budowniczego. Myśl, aby
ukraść jeden z nich, odpada, za duże ryzyko.
Te, które sobie upatrzyłam, nie należą do nikogo,
nie mają właściciela. To pojedyncze kamienie
porozrzucane na drodze, nikt ich nie będzie szukał, i
to nawet lepiej, że znikną.
A jednak tego grudniowego popołudnia jadę po
nie dopiero o zmierzchu. Dopiero kiedy gasnÄ… rzadkie
tej zimy promienie słońca, ruszam w drogę. Mimo że
nikt nie mógł policzyć tych porozrzucanych kamieni,
jadę już z gotowym poczuciem winy, w bagażniku
mam czarne plastikowe worki, jak jakiÅ› morderca
rozpruwacz. Nikt nie odczuje braku tych kamieni,
kamieni niczyich, których nikt nie chce.
A jednak czujÄ™ siÄ™ winna.
Prześladuje mnie wielka wina z mojej dawnej
ojczyzny. Jest wina, nie ma Å‚aski.
Jakiś pasjonat powinien zbadać, dlaczego w jed-
nym z najbardziej zeświecczonych krajów przywią-
zuje się taką wagę do chrześcijańskich pojęć winy i
łaski. Ponieważ nikt się tym nie pasjonuje, jest jak
jest. Jeszcze jeden nie wyjaśniony fakt.
Trzeba żyć z poczuciem winy.
Ode mnie do miasta prowadzi równoległa do
głównej szosy droga biegnąca przez wsie, obok
chłopskich gospodarstw, gdzie często mija się zna-
158
ki drogowe wyobrażające krowy. To wąska
jedno-pasmówka, ograniczona charakterystycznymi
wysokimi nasypami, jedna z tych pięknych wiejskich
dróg, jakich pełno w Finistere.
SunÄ™ wolno przez fioletowy krajobraz, na chwilÄ™
zapominam, skąd się tu wzięłam i po co jadę. Jakieś
sarny w tym samym stanie ducha tkwiÄ… jak skalne
malowidło na tle brązowofioletowego lasu. Na odgłos
samochodu znikajÄ… w zwolnionym tempie,
przeniknięte drżeniem, w głębi fioletu.
Na drodze leży jeden z tych dziwnych kamieni,
jakie sobie upatrzyłam.
Zatrzymuję samochód na poboczu. Podchodzę do
kamienia. Podnoszę go. Ważę w dłoni, dotykam.
Przesuwam dłońmi po gładkiej powierzchni, dłonie
babki na kamieniu z Finistere.
Stoję tak z kamieniem w fioletowym pejzażu.
Stoję przez chwilę, ziarnko piasku w wieczności,
niewyobrażalnie wolny ruch w kamieniu.
Nie patrzę ani w przód, ani w tył.
Tylko jestem.
Kamień, ja, Finistere.
Tę chwilę przerywa odgłos nadjeżdżającego sa-
mochodu.
Reflektory oświetlają drogę, a ja stoję w ich
świetle z kamieniem.
Przez ułamek sekundy sparaliżowana, reaguję z
opóznieniem. Jak zwierzę, instynktownie, odru-
159
chowo. Rzucam kamień do rowu, wskakuję za kie-
rownicę i odjeżdżam: ręce mam brudne, a samochód
pełen winy.
Nazajutrz znów pada, wracam i zabieram kamień.
OSTRYGI
Któregoś razu w czasie pory deszczowej odwiedza
mnie L. utalentowana młoda kobieta, do tego
bardzo ładna. Jeśli tylko chce, potrafi być bezgra-
nicznie Å‚adna, ale kiedy odbieram jÄ… na dworcu, z
pociÄ…gu wysiada sam plecak.
Korzenie L. tkwiÄ… w tej samej kamienistej ziemi,
co moje, jej mama była koleżanką mojej siostry w
szkole.
L. mieszka w Bretanii od siedmiu lat, u narze-
czonego niedaleko Rennes wie, jak może być
wyziębiony dom zimą w tej części świata.
Twierdzi, że mój dom jest ciepły.
Z wszystkich komplementów, jakimi mnie ob-
darzono w życiu, ten jest najwytworniejszy.
Ja też kiedyś niezle wyglądałam, ale przyszło to
tak pózno i minęło tak szybko, że nie zdążyłam się
tym wcale nacieszyć. Nie rozumiałam komplementów
pod swoim adresem, a zainteresowanie, jakie
budziłam, brałam za perwersję. Miałam przecież być
taka brzydka.
160
A teraz L. twierdzi, że mam ciepły dom, a ja biorę
to do siebie. Przepełniona dumą i samozadowoleniem.
Mam ciepły dom.
Rozkosz z ciepłego domu zrozumie tylko ten, kto
wychował się tam, gdzie zima oznacza całe miesiące
po minus trzydzieści i więcej. Ciepły dom to rozkosz i
luksus.
L. życzy sobie na obiad ostrygi. Ostrygi w
Fini-stere to żaden luksus, codzienny jadłospis, jak na-
leśniki albo kaszanka.
Pada, w przystępie bezdyskusyjnego kanibalizmu
idziemy kupić ostrygi, odległego przodka z czasów,
zanim człowiek wzniósł się na tylne kończyny.
Gdziekolwiek by ustanawiać granicę zawsze trzeba
mordować. Nawet najbardziej wydelikacony zbawca
świata nie uniknie picia wody i żyjących w niej
miliardów mikroorganizmów. A więc granice i
przekraczanie granic.
Idziemy do portu. Port w mojej wiosce ma naj-
lepsze ostrygi w całym kraju. Nie największe, ale
najdelikatniejsze, najmocniej smakujÄ…ce morzem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]