[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie popełni ju\ \adnego błędu, to mo\e wzbudzi jej zaufanie i
spowoduje, \e Karen naprawdę uwierzy w ich wspólną przyszłość.
Przeciągnęła się leniwie, ziewnęła. Nawet cienia zdenerwowania.
Na wszelki wypadek mocniej ją przytulił.
- Pamiętasz naszą noc poślubną? - zapytał cicho.
- Katastrofa wspaniałych marzeń - mruknęła. Wcale nie była taka
śpiąca.
- Nie, Karo, nie wszystko. - Pogłaskał ją po twarzy. - Na początku
bardzo dobrze się bawiliśmy. Pamiętam, jak cię porwałem. I tę
szaleńczą jazdę samochodem. Pamiętam, jak się denerwowałaś. Cho-
cia\ muszę przyznać, \e to nie tę część tamtej nocy pamiętam
najlepiej...
- Porozmawiajmy raczej o pogodzie - zaproponowała.
- Dokładnie pamiętam tę chwilę - Craig wcale nie chciał
rozmawiać o pogodzie - kiedy ju\ mieliśmy w rękach akt ślubu. Nasz
związek był odtąd oficjalny, ale \adne z nas nie miało pojęcia, co z
tym fantem zrobić. Nie mieliśmy dokąd pojechać, bo nie pomyś-
leliśmy o tym, \eby wcześniej cokolwiek zaplanować. - Ostro\nie
dotknął palcem jej policzka. - Nienawidziłaś tamtego motelu...
- Był ładny.
- Ale był tylko motelem.
- Musieliśmy się gdzieś zatrzymać. Nie mogliśmy przecie\ jezdzić
samochodem przez całą noc...
- Ale to tylko motel - powtórzył cicho - i fatalnie się w nim czułaś.
Nasza tajemnicza ucieczka i ta wariacka nocna podró\. Wszystko
wydawało nam się takie romantyczne. A potem nagle znalezliśmy się
w zimnym, bezosobowym pokoju w jakimś motelu. I na domiar złego
nagle schowałaś się w łazience...
- Reardon... - Wprawdzie zabrzmiało to bardzo stanowczo, ale
zauwa\ył, \e Karen się rumieni i z trudem powstrzymuje uśmiech.
- Nie wiedziałem, o co chodzi, i powtarzałem w kółko: co się
stało, co się stało? A ty wprawdzie odpowiadałaś, \e nic takiego, ale
nie chciałaś wyjść. Siedziałaś tam ponad godzinę, zanim wreszcie
nabrałaś odwagi, \eby mi powiedzieć...
- Reardon...
- Do końca \ycia nie zapomnę tamtych chwil.
Miałem osiemnaście lat i w swoją własną noc poślubną musiałem
szukać otwartej apteki, \eby ci kupić podpaski...
Najwyrazniej miała ju\ dosyć tego wyśmiewania się z niej.
Uderzyła go poduszką. Zaczął ją delikatnie łaskotać, a ona w
odpowiedzi usiadła mu na piersi i obiecała, \e ju\ go nie wypuści.
Dotyk jej nagiego ciała obudził w nim nowe pragnienie. Tak wiele się
zmieniło od tamtej nocy poślubnej. Chciał, \eby o tym pamiętała.
Prze\yli ze sobą wiele złych i dobrych chwil, i to tak\e chciał jej
przypomnieć. Ku jego wielkiej radości okazało się, \e ona te\
wszystko doskonale pamięta.
- Craig, ja... - Karen dr\ącymi palcami dotknęła jego policzka. Był
zupełnie pewien, \e właśnie uwierzyła w ich wspólną przyszłość i \e
chciałaby o tym porozmawiać. Niestety, spojrzała przypadkiem na
budzik i czar prysnął... Jej tkliwy wyraz twarzy zmienił się w
komiczne przera\enie.
- O rany! - zawołała.
Craig nie musiał patrzeć na zegarek, \eby zorientować się, \e ich
lunch trwał znacznie dłu\ej ni\ godzinę. Kara próbowała odsunąć się
od niego, ale leniwym ruchem przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… z powrotem do siebie.
Nie ma mowy, \eby mu teraz stąd uciekła.
- Nie wrócisz dziś do pracy - oświadczył.
- Craig, ja muszę. Wystarczy, \e rano się urwałam...
- Zadzwoń. Powiedz, \e się czymś zatrułaś albo \e właśnie rodzisz
bliznięta... Wymyśl coś. Kiedy ostatni raz brałaś wolny dzień?
- BiorÄ™ wolne dni tylko wtedy, kiedy dzieci chorujÄ….
- JesteÅ› gorsza ode mnie, skarbie. Nawet taka parka
zatwardziałych pracoholików" jak my powinnaś sobie od czasu do
czasu pozwolić na kilka wolnych godzin. Chyba mamy jeszcze coś do
załatwienia?
Upewniwszy się, \e Karen nigdzie nie pójdzie, Craig wstał z łó\ka
i skierował się do kuchni. Wrócił z czarą likieru wiśniowego w
rękach. Karen spojrzała na wiśnie, potem na niego. Craig wyłączył
telefon i zamknÄ…Å‚ drzwi.
Karen stała przed Chatką z rękami w kieszeniach kurtki. Patrzyła
na znikające za krawędzią urwiska sylwetki trojga ludzi. Dzieci
wybrały się z dziadkiem na wycieczkę. Raz do roku, zawsze na
jesieni, jej rodzice spędzali jeden weekend w Chatce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]