[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sammy, chłopcze, muszę z tobą porozmawiać.
- SÅ‚ucham.
- W cztery oczy. W przeciwnym razie mogę ci obiecać, że ta sprawa nie
będzie miała szczęśliwego zakończenia. Zwłaszcza dla panny Irakijki. Ja je-
stem naprawdę najmniejszym z jej problemów. Ta dziewczyna narobiła sobie
wielu wrogów, o których nawet nie ma pojęcia. Lepiej więc pogadajmy. Tylko
Strona 164
0
ty i ja. Zobaczymy, co jeszcze da się zrobić. Czy to według ciebie brzmi rozsąd-
nie?
Sam nachylił się ku Linie i złożył dłonie wokół jej ucha.
- Jak sądzisz? Powinienem z nim porozmawiać? - zapytał szeptem.
- %7ładnych układów - szepnęła w odpowiedzi. - Jak chcesz, to rozmawiaj, ale,
ja nie zamierzam z nikim zawierać żadnych układów. Nie mogę. Obiecywałam.
Sam zwrócił się do ojca.
- Dobra, tato. Pogadajmy.
- Grzeczny chłopiec. Jest jeszcze dla ciebie nadzieja. - Frank podniósł słu-
chawkÄ™ telefonu i wcisnÄ…Å‚ czerwony guzik.
- Witam, kolego. Mówi Frank. Mój syn i ja musimy się przejść, przewie-
trzyć trochę głowy. Zostawimy tu dziewczynę na kilka godzin. W porządku? Niech
sobie poczyta jakieś pisma albo zrobi manikiur. Wrócimy po nią pózniej. Dobrze?
Tak. Dzięki.
- Siedz tutaj grzecznie, piękna Betty - powiedział do Liny. - Nie wymyślaj
nic głupiego. Sammy, ty i ja idziemy. - Chwycił syna za łokieć, jak to robił, gdy
z małym Samem przechodził przez ulicę. Razem wyszli z sali konferencyjnej.
- Ya ghareeb koon adeebl - powiedziała Lina cicho, gdy drzwi zamknęły się
za nimi. - Hej, obcokrajowcu, tylko bÄ…dz uprzejmy.
38
Frank Hoffman wytoczył się na ulicę z Credit Mercier i krzyknął na taksówkę.
Poranne słońce prażyło. Podstarzały szpieg rozpiął kamizelkę uwalniając brzuch
od jej uścisku i wytarł skronie krawatem. Kiedy widziało się gwałtowne wybuchy
226
energii Franka Hoffmana, łatwo było zapomnieć, że jest on już starym człowie-
kiem.
- Chodzmy do mojego hotelu i napijmy się czegoś, synu - zaproponował
Frank. - Twoja dziewczyna mnie wymęczyła.
- Nie chcę pić, tato.
- Trudno, ja chcę, więc nie masz wyboru.
Taksówka zatrzymała się przed nimi.
- Zabierz nas do "Noga Hilton", kolego - powiedział Frank do taksówka-
rza. - Tylko przyciśnij trochę. - Do wszystkich mówił tym samym kolokwialnym
angielskim, który jakimś cudem zawsze rozumiano.
Taksówka zawiozła ich do hotelu. Zwiecąc łysiną jak lodowe szczyty wzdłuż
północnego brzegu jeziora, Frank Hoffman ruszył prosto do baru obok kasyna.
Wewnątrz o tej porze było mroczno i pusto.
- Daj mi butelkę szkockiej, Antoine - powiedział Frank barmanowi. - Do-
pisz jÄ… do mojego rachunku. - Barman wyciÄ…gnÄ…Å‚ flaszkÄ™ chivas regal spod lady
i włożył ją w brązową, papierową torbę. Hoffman wyjął z kieszeni pięćdziesię-
ciodolarowy banknot i wcisnął go barmanowi w dłoń. - Kup coś swojej pani -
rzucił.
Frank znowu wziął Sama za łokieć i pokierował nim w stronę wind. Tworzyli
dość niezwykłą parę. Starszy, zbudowany jak hydrant, szedł korytarzem posapu-
jąc, w rozpiętej kamizelce i z brązową torbą w dłoni; młodszy, wysoki i szczupły,
opierał się uściskowi ojca, gdy ten popychał go przed sobą. Frank puścił łokieć
syna dopiero kiedy dotarli do hotelowego pokoju.
Starszy Hoffman otworzył drzwi. Z sypialni dobiegł ich kobiecy głos.
- O cholera -jęknął Frank. -Zupełnie o niej zapomniałem.
- Idz sobie gdzieś na spacer, Fifi - krzyknął. - Mam tu do załatwienia interes.
Kobieta weszła do pokoju; miała na sobie tylko majtki. Duże piersi kończyły
się w połowie odległości od pępka. Na twarzy miała przyjemnie obojętny wyraz.
Frank wyciągnął z portfela pięć szeleszczących studolarowych banknotów i po-
dał je Fifi.
Strona 165
0
- Zmykaj stąd - rzucił. Kobieta pobiegła z powrotem do sypialni, ubrała się
i wyszła innymi drzwiami. W powietrzu pozostał ciężki zapach jej perfum.
--Kto to był? - spytał Sam.
- Eleonora Roósevelt. Oszczędz se, synu. Dobrze wiesz, że to dziwka. Zresztą
co ciÄ™-obchodzi, kim ona jest?
- Masz rację. Nic. - Odkąd Sam sięgał pamięcią, jego ojciec uganiał się za
młodszymi kobietami. Im bardziej krzykliwa i ostentacyjna, tym bardziej mu się
podobała. Jego pogoń za tanim, komercyjnym seksem była niemal heroiczna. Kiedy
Sam był jeszcze małym chłopcem, ojciec zaciągnął go w Bejrucie do nocnego
klubu o nazwie "Czarny Kot" i kazał mu patrzeć na koszmarny pokaz, w którym
prócz kobiet udział brał wąż i owczarek niemiecki. Przez większą część okresu
dorastania Sam starał się wymazać te obrazy z pamięci. Wciąż jednak widział
swego ojca siedzącego w pierwszym rzędzie i krzyczącego "Hau! Hau!"
227
Frank nalał whisky do dwóch szklanek.
- Soda czy woda? - zapytał.
- Tylko lód.
- Uaa! Bardzo dorośle. Jesteś pewien, że to zniesiesz?
- Daj sobie spokój, tato. Myślałem, że chcesz porozmawiać. Jak nie, to le-
piej się pożegnajmy.
- Rzeczywiście, chcę pogadać. Tylko trudno mi jest zrelaksować się, dopóki:
nie powiem czegoś przykrego. Teraz już mi lepiej. Jak tam mama?
- W porządku, ale chyba nie przyszliśmy tutaj, żeby rozmawiać o niej.
- Dobra, do diabła z twoją matką. - Frank kopnięciem zrzucił buty i położył
nogi na stoliku. - Pogadajmy o Iraku. Mamy poważny problem, ty i ja. Chłopaki
Hammouda strasznie się pieklą, bo twoja dziewczyna zwiała z Bagdadu, poza
tym są poważnie wkurzeni na ciebie i twojego kolesia, tego palanta Saudyjczyka
za to, że wszystko zaaranżowaliście, no i trochę wkurzeni na twojego kochanego
ojca, bo do tego dopuścił. Musimy więc pozbierać się do kupy i coś razem zadzia-
łać. Szybko.
Sam odwrócił wzrok. Wciąż jeszcze nie mógł otrząsnąć się z wydarzeń tego
dnia.
- Jak mogłeś to zrobić, tato?
- Co?
- Pracować z tymi dupkami. Sądziłem, że nawet ciebie na to nie stać.
- To brudna robota, synu. Robi się to, co trzeba. A jak ci się wydawało, z kim
pracowałem przez te wszystkie lata? Z ciotką Mildred?
- Przestań z takimi gadkami. Zawsze powtarzasz to samo, jakby to było wy-
tłumaczenie wszystkiego. Tak jednak nie jest. Każda robota jest tylko tak brudna,
jakÄ… jÄ… uczynisz. -
- To ładnie brzmi, synu, ale problem polega na tym, że nie masz pojęcia
o czym mówisz. Powody, dla których wmieszałem się w te irackie konta, miałyby
dla ciebie sens, gdybyś znał historię. Ale ty jesteś zielony.
- Więc opowiedz mi o wszystkim.
- Czy to by ci poprawiło humor? Tatuś opowie bajeczkę i pocałuje synka na
dobranoc?
- Daj spokój, tato! Choć raz przestań grać tę rolę. Po prostu ze mną poroz-
mawiaj!
Frank przechylił głowę.
- Poważnie?
Sam przytaknÄ…Å‚.
- Dlaczego nie spróbujesz? Prawda będzie miłą odmianą w naszych dotych-
czasowych stosunkach.
- No dobrze. - Frank czule spojrzał na swoją szklankę, po czym wysączył
Strona 166
0
połowę jej zawartości. - Tylko musisz uzbroić się w cierpliwość, ponieważ to
trochę potrwa. Ta część o Iraku to dopiero ostatni rozdział. Powiedzmy, taki lu-
kier na ciastku.
228
-
To nic, tato. Czekałem na tę opowieść przez większą część mojego życia.
- W porządku. W takim razie opowiem ci o największej tajemnicy, którą
znam. O największej tajemnicy ze wszystkich w ogóle. Słuchasz?
- SÅ‚ucham.
- Oto ona: arabski świat drugiej połowy dwudziestego wieku jest głównie
dziełem CIA. Moi przyjaciele i ja spędziliśmy ostatnie czterdzieści lat przekupu-
jąc i oszukując każdego króla, prezydenta czy emira Zrodkowego Wschodu. I wiesz
co? Nigdy nikomu bym tego nie powiedział poza moim synem: odwaliliśmy ka-
wał świetnej roboty i jestem z tego cholernie dumny. Lepiej więc tego nie schrzań.
Rozumiesz, co do ciebie mówię?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]