[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znajdzie siÄ™ tam ktoÅ› odpowiedni?
41
Jeden na pewno: Gonzales de Torres, markiz de la Rosa. Jest uczciwy,
rozsądny, odważny i jak wszyscy diabli nienawidzi Zapilote.
Musi być z niego miły kompan. Jak dawno go znasz?
Jest moim stryjecznym kuzynem ze strony ciotki mojej matki. Spotykamy
się na pogrzebach, weselach i innych świętach rodzinnych. Ale wiele o nim wiem,
bo wśród arystokracji nie ma tajemnic.
Wydaje mi się, że to może być właściwa osoba oceniłem. Jak może-
my się z nim skontaktować?
Potrzebujemy samochodu. . .
Już mamy. Jedziesz z nami?
Nie mogę zostawić turystów bez sensownego usprawiedliwienia, bo od ra-
zu stałbym się podejrzany. Ale Flavia może was poprowadzić. Dam jej wiadomość
dla kuzyna, a ona będzie znacznie bezpieczniejsza wśród swoich, niż tu w mie-
ście.
Wysączyłem resztę zawartości kielicha i niechętnie postawiłem go na stole.
Wobec tego wszystko ustalone. Jadę teraz na przejażdżkę po okolicy z pik-
nikiem i sjestą. Po zapadnięciu zmroku zawracamy i zabieramy Flavię, tylko mu-
sisz mi podać skąd i o której.
Zlokalizowanie jej będzie wymagało trochę czasu, a jeszcze dziś mam wy-
cieczkę do oprowadzenia. Ale jeśli przyjdziesz tu o pomocy, będę czekał przed
bramÄ… i zaprowadzÄ™ ciÄ™ do niej.
Zgoda odparłem wstając i pokazując na pokrytą kurzem butelkę ru-
mu. Wiesz, że raz otwarte, wieloletnie trunki szybko wietrzeją? Lepiej byłoby
się nią zaopiekować, zanim zacznie się ten godny ubolewania proces. . .
Naturalnie. Wez ją, błagam wcisnął mi flaszkę, przed czym się zresztą
niespecjalnie broniłem, i dodał: Mam ich więcej, jak się dziś spotkamy, wezmę
ze sobÄ… kilka co godniejszych.
Ta planeta ma zalety, o których nie wspominają turystyczne foldery
uznałem. Stary ron i nieuczciwe wybory. Toż to faktycznie raj!
Rozdział 9
Brzmi fajnie ocenili entuzjastycznie, jak na wrodzoną powściągliwość
do pochwał, blizniacy.
Brzmiałoby fajniej, gdyby ta cała Flavia z nami nie jechała mruknęła
Angelina.
Upiłem nieco rumu i machnąłem lekceważąco ręką.
Moja droga żono, dni mych miłosnych podbojów należą do przeszłości,
nawet jeśli istniały wyłącznie w twoim podejrzliwym umyśle. Flavia nic mnie nie
obchodzi. Zapewniam cię o tym uroczyście i przy świadkach.
Angelina uniosła brwi, albo z niedowierzaniem, albo z uznaniem, wolałem nie
dociekać. Okolica była cicha i miła i miałem nieodpartą ochotę rozkoszować się
nią do upojenia. Byłem bowiem pewien, że w najbliższej przyszłości nie będzie
ani cicho, ani miło. Siedzieliśmy na leśnej polanie, na wzgórzu wychodzącym nad
morze i z pełnym zadowoleniem trawiliśmy obfity posiłek. Krajobraz trochę szpe-
ciły nie uprzątnięte jeszcze naczynia, ale obniżający się poziom płynu w omszałej
butelce, jak i słońce na horyzoncie, dobitnie oznajmiały, że zbliża się koniec leni-
stwa. James pochrapywał na trawie, Bolivar grzebał w samochodzie, a ja leżałem
z głową na kolanach Angeliny i byłem w pełni zadowolony z żyda, co zdarza się
człowiekowi naprawdę rzadko.
To się nazywa życie westchnąłem. Może powinienem wycofać się na
zasłużoną emeryturę na jakąś podobną do tej, spokojną planetę, gdzie moglibyśmy
dożywać spokojnej starości w promieniach. . .
Nonsens przerwała mi rzeczowym tonem Angelina. W mniej niż
dwadzieścia cztery godziny nuda przywiodłaby cię do skrajnej desperacji. Jedy-
nym powodem, dla którego podoba ci się spokój, jest świadomość tego, że za
kilka godzin zaczniesz działać. Naturalnie nie wspominając o tym drobiazgu, że
jesteś na wpół zalany tym tutejszym rumem, który chlejesz od rana.
Obrażasz mnie! Jestem trzezwy jak nowo narodzone dziecię pary absty-
nentów. Mogę ci wyrecytować liczbę pi do dwudziestego miejsca po przecinku!
To powiedz: stół z powyłamywanymi nogami.
Stół bez nóg.
43
Pięknie! Niespodziewanie wstała i moja głowa łupnęła o ziemię. Czas
ruszać! James, zanieś ojca do samochodu, bo wątpię, żeby był w stanie dotrzeć
tam o własnych siłach.
James mrugnął do mnie porozumiewawczo, więc mu odmrugnąłem i przeto-
czyłem się na brzuch. Pięćdziesiąt pompek szybko przywróciło mi jasność umy-
słu, czego zresztą błyskawicznie pożałowałem, bo lekki kac zaczął mi przy tej
okazji rozsadzać czaszkę. Ron, chociaż łagodny w smaku, swoją moc jednak po-
siadał. Wyrzuciłem pustą butelkę, dając sobie uroczyście słowo, że więcej nie tknę
tego trunku. Do jutra, ma się rozumieć.
W ciągu kilku chwil byliśmy gotowi do drogi. James pozbierał śmieci, Ange-
lina poskładała naczynia do pojemnika pełniącego jednocześnie rolę ultradzwię-
kowej myjki i ruszyliśmy z powrotem.
Z drogi niewiele pamiętam, ponieważ udało mi się przespać ją prawie w ca-
łości, choć był to sen pokrzepiający a nie wywołany przepiciem, jak sugerowała
Angelina. Obudziła mnie zresztą z wrodzoną delikatnością, ale na czas: jej łokieć
wbił się w moje żebra, gdy podjechaliśmy pod blok, w którym mieszkał Jorge.
On sam czekał w cieniu przy drzwiach, a na nasz widok podbiegł i błyskawicznie
wskoczył do środka.
Jedziemy! Szybko! polecił. Tragedia: Ultimados złapali Flavię!
Kiedy? spytałem.
Kilka minut temu. Dostałem telefon wychodząc. Zaatakowali farmę, na
której się ukrywała i zabrali ją ze sobą.
Daleko do tej farmy? zainteresowałem się.
Nie bardzo. Z pół godziny jazdy.
Wobec tego możemy ich przechwycić, zanim dotrą do miasta.
Faktycznie! ucieszył się. W takim razie skręcamy tu w lewo. Do far-
my prowadzi tylko jedna przejezdna droga. Ale muszÄ™ was ostrzec: oni sÄ… uzbro-
jeni i niebezpieczni.
Równocześnie ryknęliśmy śmiechem, wywołując jego pełne osłupienia spoj-
rzenie. Bolivar uspokoił się pierwszy i docisnął gaz do dechy.
Dotarcie do drogi prowadzącej na nizinę, na której leżała farma, zajęło nam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]