[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tydzień. Wzięła w dłonie trochę śniegu i obmyła nim twarz. Miała nadzieję, \e wygląda mo\e
nie niewinnie, ale przynajmniej w miarÄ™ normalnie.
Wróciła do środka. Conn uwijał się przy kuchni. Znalazł właśnie pudełko z kawą, którą
chciał zaparzyć po turecku .
No i jak? spytał.
Co jak?
Spojrzał na nią uwa\nie. Nie podobało mu się coś w jej zachowaniu. A tak\e to, \e
trzymała dłoń za plecami.
Jak siÄ™ dzisiaj miewasz?
Zwietnie! krzyknęła i rzuciła w niego olbrzymią śnie\ką, którą ulepiła na zewnątrz.
Spróbował się uchylić, ale dziewczyna była zbyt blisko. Mokry śnieg rozprysnął się po
jego nagim torsie. Część topiącej się śnie\ki zaczęła spływać w dół i mogła zamoczyć mu
d\insy.
Zaraz cię złapię! krzyknął i podskoczył do drzwi. Szybko umknęła na zewnątrz.
Uwa\aj, przecie\ nie masz butów!
Nie słuchał jej. Jak burza wypadł na maleńki ganeczek, zeskoczył ze schodków i dopadł
jej pod pierwszym drzewem, schwycił wpół i przewrócił na śnieg.
Conn! Ty wariacie! Odmrozisz sobie stopy!
Musisz mnie teraz pocałować na przeprosiny. Próbowała się wyrwać, ale nic to nie
dało.
Najlepiej dwa razy dodał po krótkim namyśle.
Znowu przemokniemy.
Uśmiechnął się, jakby mówiła o czymś niebywale przyjemnym.
Wtedy będziemy znowu musieli zdjąć ubrania i zaczekać, a\ wyschną.
Zimno mi poskar\yła się.
Zaraz ciÄ™ rozgrzejÄ™.
Nagle dziewczyna zamarła. W dolinie nie było ju\ tak cicho. Niedaleko odezwał się
znajomy dzwięk.
Conn, słyszysz to? Skinął ponuro głową.
Trudno nie słyszeć burknął. Pewnie Beck przyleciał wczoraj helikopterem, tak mu
się paliło do rozmów. Obawiam się, kochanie, \e jesteśmy uratowani.
Wstał i podał jej rękę. Dopiero po chwili przypomniał sobie, \e brodzi boso w śniegu.
Natychmiast wrócił do chaty, \eby wysuszyć i rozgrzać nogi.
Zmigłowiec zatoczył koło nad drzewami, a następnie poleciał w stronę polanki. Andie
wyciągnęła rękę w geście pozdrowienia. Po chwili pojawił się przy niej Conn w rozchełstanej
koszuli i rozpiętych spodniach. Spojrzał w stronę maszyny, wpychając koszulę w d\insy. Nie
mylił się na polance znajdował się śmigłowiec ze znakami Becktronu. Ciekawe, czy to
właśnie Marc siedzi za sterami. Jeśli nawet tak, to nic ju\ nie wskóra. Zawody się skończyły.
Wygrał najlepszy.
Zapiął pasek i ruszył w stronę helikoptera, którego wirnik obracał się coraz wolniej. Z
wnętrza wyskoczyły dwie osoby, które ruszyły kłusem w ich stronę.
Frank! Margie! krzyknęła Andie, rozpoznając przyjaciół.
Po chwili zobaczyli te\ pilota, ale nie był to Marc Beck. Nie brał on udziału w
rozmowach, co mogło znaczyć, \e zajmuje się jedynie prowadzeniem śmigłowca.
Pierwszy dopadł ich Frank, który chwycił wyciągniętą rękę Conna.
O Bo\e! śyjecie! Jak dobrze znowu was widzieć! Frank przesunął dłonią po zmiętej
twarzy i spojrzał za siebie. Po chwili dobiegła do nich Margie. W niczym nie przypominała
tej radosnej dziewczyny z basenu, którą widzieli poprzedniego dnia. Miała cienie pod oczami
i wyglądała tak, jakby przez całą noc nie spała.
Andie sprawdziła, czy ma zapięte wszystkie guziki. Czuła się winna. Nawet przez myśl
jej nie przyszło, \e ludzie z firmy będą się o nich a\ tak niepokoić.
Margie zachwiała się, a Frank podtrzymał ją ostro\nie.
śyjecie?! Dawno się tak nie bałam! jęknęła sekretarka.
Chcieliśmy szukać was od razu, gdy konie przybiegły do stadniny, ale przeszkodziła
nam ta cholerna burza powiedział Frank. Oczywiście, natychmiast powiadomiliśmy
ratowników, ale po burzy zaczął padać śnieg.
Nie chcieli wysłać śmigłowca! dodała podniecona Margie. Musieliśmy czekać.
Oczywiście domyślaliśmy się, \e znajdziecie chatki, ale... Margie zawiesiła głos.
Z górami nie ma \artów wtrącił Frank tonem znawcy. Trzeba bardzo uwa\ać.
Margie zaczęła płakać. Conn objął ją ramieniem i przytulił na chwilę.
Nic się nie stało. W domkach było sporo jedzenia i drewna, tak \e nawet nie
zmarzliśmy.
Conna równie\ musiały dręczyć wyrzuty sumienia, poniewa\ przez cały czas unikał
wzroku Franka.
Jest nam potwornie głupio powiedziała Andie.
Martwiliście się całą noc, a nam tymczasem było zupełnie przyjemnie.
Przyjemnie? Margie spojrzała najpierw na szefową, a potem na Conna. Coś dziwnego
pojawiło się w jej oczach i Andie odgadła, \e Margie domyśliła się wszystkiego. No tak,
rozumiem.
Tylko wcią\ podniecony nagłym spotkaniem Frank w niczym się nie orientował. Patrzył
na Margie, Andie i Conna, uśmiechając się radośnie.
Conn te\ wiedział, \e sekretarka przeniknęła ich, zresztą niezbyt subtelną, grę. Jednak nie
miał wątpliwości, \e Margie zachowa to dla siebie. Znał ją od lat. Zaczęła dla niego pracować
jeszcze za czasów Billy ego Soamesa. I chocia\ miała dostęp do wielu jego biurowych i
osobistych tajemnic, nigdy nikomu ich nie zdradziła, a przynajmniej nie dotarły do niego
sygnały, \e mogłoby być inaczej.
No dobrze, powinniście wiedzieć, \e kiedy wam było przyjemnie Margie poło\yła
szczególny nacisk na to słowo inni zamartwiali się o was. Nawet w telewizji i w radiu
pojawiły się informacje o waszym zaginięciu. W zajezdzie jest pełno dziennikarzy.
Powinniśmy wracać jak najprędzej.
Conn zaklÄ…Å‚ pod nosem.
Do licha, przecie\ rozmowy miały być tajemnicą!
Desmond ju\ siÄ™ tym zajÄ…Å‚. ZresztÄ… dziennikarzom nie chodzi o Becktron, tylko o
wypadek. Pojawiły się nawet pewne spekulacje... Margie zawiesiła głos.
Frank Czarnecki wcią\ patrzył na nich, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówią.
Conn znowu zmełł w ustach przekleństwo.
Wracamy! rzucił krótko.
Wezmiemy tylko nasze rzeczy. Zaczekajcie w śmigłowcu dodała Andie, widząc, \e
Frank zbiera się, \eby im pomóc. To, \e do tej pory udało się go utrzymać w błogiej
nieświadomości, ju\ graniczyło z cudem. Jednak nawet on mógł nabrać podejrzeń, gdyby
zobaczył jedno i to w dodatku niezbyt porządne posłanie.
Conn pierwszy pobiegł do chaty. Widząc jego plecy, Andie pomyślała, \e jeszcze
niedawno deklarował, \e chciałby zostać tu jak najdłu\ej. Teraz spieszył się, \eby na nowo
podjąć negocjacje z przedstawicielami Becktronu i w ogóle rzucić się w wir zawodowego
\ycia.
Najpierw musieli wyłączyć czajnik, w którym woda wygotowała się niemal doszczętnie.
Doszli do wniosku, \e kawy napiją się dopiero w zajezdzie. Conn zaczął zbierać swoje
rzeczy, a Andie odwróciła się, \eby wło\yć biustonosz.
Conn spojrzał na nią ze zdziwieniem. Jeszcze kilkanaście minut temu zupełnie się go nie
wstydziła. Co spowodowało tak nagłą zmianę? I nagle zrozumiał, \e przecie\ powracają do
rzeczywistego świata. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Chętnie podtrzymywałby to, co
zaczęło się w górach, ale przecie\ dziewczyna nie była jego kochanką, tylko przyjaciółką.
Czy mo\na sypiać z najlepszymi przyjaciółkami? A jeśli nawet tak, to czy Andie nie będzie
miała nic przeciwko temu?
Zaklął cicho i zaczął pocierać szorstki policzek z jednodniowym zarostem. Do diabła, nie
myślał o tym wczoraj wieczorem. Wszystko wydawało się tak jasne i proste: pragnęli siebie,
byli tylko we dwoje... Czegó\ więcej było im trzeba? Teraz, po przybyciu ekipy ratowniczej,
sprawy skomplikowały się do tego stopnia, \e Conn stracił nad nimi panowanie.
Zciągnął brwi i rozejrzał się raz jeszcze po pokoju, \eby sprawdzić, czy czegoś nie
zapomniał. Na krześle przy palenisku wcią\ le\ał aparat fotograficzny Andie i skórzany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]