[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaskoczy, nie będziesz wiedziała, co powiedzieć.
I obawiałeś się, że sam wyjdziesz na kłamcę!
Hanno! Naprawdę tak myślisz?
Och, nie, Robercie! Nie gniewaj się, proszę, ja już
sama nie wiem, co mam myśleć, co czynić! Tracę cały
rozsądek... Kiedy odkryłam, że moje serce nie należy
już do mnie, byłam przekonana, że jestem najgłupszą
istotą pod słońcem. Byłam tak nieszczęśliwa, powta-
rzałam sobie w nieskończoność, że muszę wyjechać
gdzieś daleko, jak najdalej, przecież nie przeżyję tego,
jeśli ty pokochasz jakąś damę! A wczoraj... wczoraj
wyznałeś mi, że to ja... jestem tą damą...
W oczach, szafirowych teraz ze wzruszenia, zobaczył
zdumienie. Jakby ona jeszcze do końca nie wierzyła....
Myślałam, że to sen, Robercie! Nie, nie mogłam
w to uwierzyć... I nigdy nie spodziewałam się, że sama
potrafię tak pokochać. To, co czuję, jest silne, niebywa-
le silne, i takie piękne, czyste...
WyciÄ…gnÄ…Å‚ ramiona, przygarnÄ…Å‚ jÄ… do siebie.
Ja też, najmilsza moja szeptał, kryjąc twarz
w jej ciemnych lokach. Ja też nigdy nie przypusz-
czałem, że tak pokocham...
Czuł jej ciało tuż przy sobie, ciało ciepłe i miękkie,
rozkosznie pachnące, spowite w muślin i delikatne
koronki. PragnÄ…Å‚ jak szaleniec, ale jego pragnienie nie
Skandaliczne zaloty 225
ograniczało się tylko do jej ciała, chciał jeszcze więcej,
łaknął jej serca i duszy. To wszystko... musi należeć do
niego...
Pochylił twarz, jego usta łakome poszukały jej
warg...
Winthrop! rozległ się od drzwi okrzyk pełen
oburzenia. Na Boga! Czyś ty oszalał?
Ten głos, Hannie przecież już nie obcy, teraz był
trudny do rozpoznania. W niczym nie przypominał
miłego, wesołego głosu Jamesa Stanforda. Teraz aż
trząsł się z gniewu i oburzenia. I na tym nie koniec
nieszczęścia, bowiem nie tylko pan James Stanford był
świadkiem słodkich objęć Hanny i Roberta.
W drzwiach stała również kuzynka Alice. Jej drobna
twarzyczka wyglądała jak biała maska, zastygła w wy-
razie nieopisanego przerażenia.
Alice! krzyknęła Hanna rozpaczliwie, równie
jednak dobrze mogła krzyczeć do księżyca, bo kuzyn-
ka, zakrywając usta dłonią w rozpaczliwym geście,
pędziła przez hol ku schodom, jakby gonił ją sam
diabeł.
Pan Stanford natomiast nie miał zamiaru salwować
się ucieczką. O, nie. Stał dokładnie tam, gdzie przed-
tem, patrząc na Roberta, jakby ten był wcieleniem
samego szatana.
Czy ty za bardzo nie spoufalasz siÄ™ ze swojÄ…
siostrą? spytał lodowatym głosem.
Panie Stanford! krzyknęła Hanna, bliska his-
terii. To nie jest tak, jak pan myślisz!
226 Gail Whitiker
A jak? Może państwo raczą mi wyjaśnić!
Hanno, proszę, idz do swego pokoju! prosił
Robert. Ja porozmawiam ze Stanfordem.
Ale ja nie wiem, czy mam ochotę z tobą gawędzić,
Winthrop! Wielki Boże! A cóż z ciebie za monstrum!
wycedził James, wpijając w Roberta wzrok pełen
odrazy. Chcesz ze mną rozmawiać o swoich amorach
z siostrÄ…?
Panie Stanford!
Hanno, proszÄ™, zostaw nas samych...
Głos Roberta był jeszcze bardziej spokojny niż
poprzednio.
Panno Winthrop? Proszę się nie martwić, ja pani
nie obarczam żadną odpowiedzialnością odezwał się
równie spokojnie James. Mężczyzna zawsze rządzi
kobietą, i żoną, i... siostrą. Ale ty, Winthrop... Wśród
ludzi z naszej sfery nie brak, niestety, różnych dewia-
cji, ale nigdy bym nie przypuszczał...
Smagła twarz Roberta zmieniła teraz barwę na
purpurowÄ….
Wystarczy, James warknÄ…Å‚.
Bynajmniej! Wcale nie wystarczy! Bo nie jestem
pewien, czy powinienem zostawić ciebie sam na sam
z tą nieszczęsną kobietą. Bóg jeden wie, jak daleko
jesteś w stanie się posunąć!
Powiedziałem, że wystarczy!
Krzyk Roberta wypełnił cały pokój. Hanna aż
podskoczyła, Stanford cofnął się o krok, ale tylko
o krok, zbyt rozgniewany, aby poczuć lęk.
Dalibóg, Winthrop! Znam ciebie od lat i nigdy,
Skandaliczne zaloty 227
nigdy nawet bym nie przypuszczał... Czy to dlatego
tak rzadko jezdziłeś do Sussex, bo bałeś się swego
niezdrowego pociÄ…gu do siostry? Czy z powodu two-
ich perwersyjnych zachcianek cierpi nie tylko ona, lecz
i biedna panna Montgomery?
Jak pan śmiesz! krzyknęła pobladła z gniewu
Hanna. Pan, ponoć jego przyjaciel, oskarżasz go
o taką nikczemność!
Oskarżam, bo widziałem na własne oczy! Cało-
wał panią, i to wcale nie był pocałunek braterski. %7ładne
cmoknięcie w policzek, ani w rękę. To był pocałunek
mężczyzny zakochanego!
Dłonie Roberta zacisnęły się w pięści.
Stanford! WynoÅ› siÄ™ stÄ…d, zanim uczynisz komuÅ›
krzywdę jeszcze większą!
Co? Ja? Ja mam kogoś skrzywdzić? Bóg jeden
wie, jaką ty już krzywdę wyrządziłeś pannie Win-
throp! Nie wspominajÄ…c o pannie Montgomery! Jak
myślisz? Jak ona się czuła, widząc ciebie, jak całujesz
własną siostrę!
Nie! To nieprawda! krzyknęła Hanna.
Hanno, zamilcz!
Nie, Robercie! krzyczała dalej, niezdolna już się
powstrzymać. Nie zamierzam dalej wysłuchiwać
tych kalumnii! Panie Stanford, lord Winthrop niczego
złego nie zrobił. Bo moim bratem nie jest! Słyszysz
pan?!
Do diabła! zaklął cicho Robert, odwracając się
tyłem.
Ale Hannie było już wszystko jedno. Teraz sprawą
228 Gail Whitiker
najważniejszą było wyjaśnienie sytuacji. A przynaj-
mniej należało spróbować wyjaśnić.
On... on nie jest pani bratem? wykrztusił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]