[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na kolana.
Podniósł się i chwiejnym krokiem ruszył ku granicy kręgu. Przekroczywszy ją, czuł, jak
wielki ciężar spada mu z ramion. Kiedy zaczerpnął tchu, z gardła wydarł mu się krótki szloch.
Odchodząc, czuł jej obecność. Stała przy kratach swojego więzienia, patrząc, jak się oddala.
Zastanawiał się, ile może minąć czasu, nim ktoś inny pokona pustynię i odnajdzie ją, wygłodniałą
i samotną. Przez moment poczuł się bardzo mały w obliczu przemijania.
- JesteÅ› chory!
Widząc rewolwerowca, który wyszedł zza drzew, powłócząc nogami, Jake poderwał się
z ziemi. Wcześniej siedział tuż przy ognisku, z kością żuchwy przed kolanami, obgryzając
nerwowo królicze kości. Teraz podbiegł do rewolwerowca z tak zbolałą miną, że Roland poczuł
paskudny ciężar zbliżającej się zdrady - zdrady, która, czuł to, mogła stać się pierwszą z wielu.
- Nie - odparł. - Nie jestem chory. Tylko zmęczony. Padam z nóg. Możesz to wywalić -
dodał, wskazując niedbałym gestem kość żuchwy.
Jake odrzucił ją szybko i gwałtownie, po czym wytarł dłonie o koszulę.
Rewolwerowiec usiadł - nieomal padł - czując ból w stawach i w poobijanej spuchniętej
głowie. Zdawał sobie sprawę, że to smutne konsekwencje zażycia meskaliny. Jego krocze
również pulsowało tępym bólem. Skręcił sobie papierosa z niespieszną, bezmyślną starannością.
Jake obserwował go. Rewolwerowiec zapragnął nagle wyjawić mu, czego się dowiedział,
a potem porzucił ze zgrozą ten pomysł. Zastanawiał się, czy jakaś jego cząstka - umysł albo
dusza - nie ulega właśnie dezintegracji.
- Prześpimy się tutaj - stwierdził. - Jutro ruszamy w góry. Trochę pózniej przejdę się
i zobaczę, może uda się upolować coś na kolację. Teraz muszę się przespać, w porządku?
- Jasne.
Rewolwerowiec kiwnął głową i położył się. Kiedy się obudził, na niewielkiej trawiastej
polanie kładły się długie cienie.
- Rozpal ognisko - polecił Jake'owi, rzucając mu hubkę i krzesiwo. - Potrafisz się tym
posługiwać?
- Tak, chyba tak.
Rewolwerowiec ruszył w stronę wierzbowego gaju, a potem skręcił w lewo, omijając go,
w miejscu, gdzie zaczynało się otwarte wzniesienie, schował się w cieniu. Słyszał stąd wyraznie
ciche klik-klink-klik-klink krzeszącego iskry Jake'a. Stał bez ruchu przez dziesięć, piętnaście,
dwadzieścia minut, w końcu nadeszły trzy króliki i pociągnął za spust. Zabił dwa najtłustsze,
oprawił ze skóry, wypatroszył i wrócił do obozu. Jake zdążył zapalić ognisko, woda już się
gotowała.
Rewolwerowiec pokiwał z uznaniem głową.
- Dobrze się spisałeś.
Chłopiec pokraśniał z radości i bez słowa oddał mu krzesiwo i hubkę.
W czasie gdy gotował się gulasz, rewolwerowiec wykorzystał ostatnie promienie słońca,
żeby wrócić do wierzbowego gaju. Przy pierwszym oczku wodnym ściął twarde pędy, które rosły
blisko bagnistego brzegu. Pózniej, gdy Jake zaśnie i wypali się ognisko, miał zamiar spleść je
w liny, które mogły im się przydać, w gruncie rzeczy jednak nie spodziewał się, by wspinaczka
okazała się szczególnie trudna. Miał wrażenie, że wszystko zostało już przesądzone, i przestał się
temu dziwić. Pędy zakrwawiły zielonym sokiem jego ręce, kiedy niósł je tam, gdzie czekał na
niego Jake.
O świcie wstali i spakowali się w pół godziny. Rewolwerowiec miał nadzieję, że ustrzeli
kolejnego królika na łące, ale czasu było niewiele, a żaden się nie pokazał. Tobołek z jedzeniem
był teraz tak mały, że mógł go z łatwością nieść Jake. Chłopiec zahartował się; było to wyraznie
widać.
Rewolwerowiec niósł bukłaki, które napełnił świeżą wodą z jednego ze strumieni. Tors
owinął trzema linami z pędów. Obeszli szerokim łukiem kamienny krąg (rewolwerowiec obawiał
się, że chłopca może ogarnąć lęk, ale kiedy mijali ołtarz, idąc górą, Jake spojrzał na niego
przelotnie i zaraz potem zainteresował się szybującym wysoko ptakiem). Wkrótce drzewa zrobiły
się mniejsze i nie tak bujne. Miały powykrzywiane pnie, ich korzenie wydawały się walczyć
z ziemią, wysysając z niej z udręką soki.
- To wszystko jest takie stare - stwierdził ponuro Jake, kiedy zatrzymali się, żeby
odpocząć. - Czy nie ma tu niczego młodego?
Rewolwerowiec uśmiechnął się i trącił go łokciem.
- Ty jesteś młody.
- Czy wspinaczka będzie trudna? Spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Góry są wysokie. Nie wydaje ci się, że wspinaczka powinna być trudna? Jake zmierzył
go roztargnionym spojrzeniem.
- Nie - odpowiedział.
Ruszyli w dalszÄ… drogÄ™.
Słońce stało w zenicie krócej, niż wtedy, gdy przemierzali pustynię, a potem podjęło
wędrówkę, zwracając im ich cienie. Skalne półki wyrastały ze zboczy niczym zakopane w ziemi
poręcze olbrzymich foteli. Trawa była pożółkła i wyschnięta. Na koniec drogę przecięła im
głęboka jak komin szczelina i musieli wspiąć się na niewielką osypującą się skałę, żeby ją
ominąć. Stary granit Pokruszył się, pozostawiając podobne do szczebli rysy i zgodnie z tym,
czego się obaj spodziewali, wspinaczka okazała się dość prosta. Po jakimś czasie zatrzymali się
na szerokiej na cztery stopy półce i spojrzeli na pustynię otaczającą góry niczym wielkie żółte
łapsko. Zwieciła ku nim z oddali białą tarczą, która raziła oko, a w dalszej odległości rozmywała
się w falach rozgrzanego powietrza. Rewolwerowiec uświadomił sobie z pewnym zdziwieniem,
że o mało tam nie zginął, z miejsca, w którym stali, delektując się nowym dla nich chłodem,
pustynia z pewnością wydawała się imponująca, lecz nie zabójcza.
Po chwili ruszyli dalej, pokonujÄ…c osypiska kamieni i wspinajÄ…c siÄ™ na czworakach po
nakrapianej kwarcem i miką pochyłej skale. Granit był przyjemnie ciepły w dotyku, ale
powietrze zdecydowanie chłodniejsze. Póznym popołudniem rewolwerowiec usłyszał odgłos
grzmotu, wznoszące się przed nimi góry zasłaniały jednak widok na drugą stronę, gdzie padał
deszcz.
Kiedy cienie przybrały barwę fioletu, rozbili obóz pod skalnym nawisem.
Rewolwerowiec rozpostarł koc, tworząc z niego rodzaj namiotu. Usiedli w jego wejściu
i patrzyli, jak niebo osłania świat peleryną. Jake zwiesił nogi, które dyndały nad przepaścią.
Rewolwerowiec skręcił sobie wieczornego papierosa i zmierzył go rozbawionym spojrzeniem.
- Nie obracaj się we śnie - powiedział - bo możesz obudzić się w piekle.
- Nie będę się obracał - odparł poważnym tonem Jake. - Moja mama mówi... - dodał
i nagle urwał.
- Co takiego mówi?
- %7łe śpię jak zabity - dokończył Jake.
Rewolwerowiec zobaczył, że drżą mu wargi i próbuje powstrzymać łzy. To tylko mały
chłopiec, pomyślał i przeszył go ból, zimny niczym wbijający się w czoło lodowy sopel. To tylko
mały chłopiec. Dlaczego? Głupie pytanie
Gdy jakiś chłopiec, zraniony na ciele lub duszy, zadawał je, krzycząc, Cortowi, tej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]