[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DawaÅ‚aS mi przedtem do zrozumienia co innego. A wiêc pragniesz
moich wzglêdów? Oczy St. Bride a pociemniaÅ‚y. Wiesz, co sobie
mySlê? ¯e nale¿y ci daæ nauczkê. Musisz siê nauczyæ mówiæ prawdê.
A ja w sam raz nadajê siê na nauczyciela.
Nie, bÅ‚agam, nie! szepnêÅ‚a. A potem ich wargi siê zetknêÅ‚y, jêzyk
St. Bride a zgÅ‚êbiÅ‚ ka¿dy zakamarek jej ust, zmuszaj¹c j¹ do ugiêcia siê
przed jego siÅ‚¹ i nieustêpliwoSci¹. OpieraÅ‚a siê, bezskutecznie. JêknêÅ‚a,
a jej ciaÅ‚o gotowe byÅ‚o na wszystko. Rozs¹dek tak osÅ‚abÅ‚, ¿e prawie nie
sÅ‚yszaÅ‚a, co jej podpowiada. Wreszcie jego szeroka dÅ‚oñ przestaÅ‚a obej-
mowaæ j¹ w talii, nakrywaj¹c pierS. DoznaÅ‚a wstrz¹su, który niemal¿e
pozbawiÅ‚ j¹ przytomnoSci. DotykaÅ‚ jej tam, gdzie nigdy nie byÅ‚a dotyka-
na, bezlitosny i okrutny. PojêÅ‚a, ¿e jeSli siê nie opamiêta, stanie siê naj-
gorsze.
77
ZacisnêÅ‚a zêby na jego jêzyku. Z okrzykiem bólu i zaskoczenia od-
skoczył od niej.
Ty dzikusie! ZasÅ‚oniÅ‚a siê przed nim dr¿¹cymi rêkami, jednak¿e
gÅ‚adka, biaÅ‚a szyja pozostaÅ‚a nieosÅ‚oniêta. Jego miêkkie dotkniêcie spra-
wiÅ‚o, ¿e przenikn¹Å‚ j¹ dreszcz. UjrzaÅ‚a, jak blizna po zadanej przez ni¹
ranie bÅ‚yszczy w zmierzchaj¹cym Swietle.
JeSli jestem dzikusem tu urwaÅ‚ na moment to trafiÅ‚em na równ¹
mi dzikuskê! Odsun¹Å‚ siê od niej i poszedÅ‚ wzdÅ‚u¿ galerii, nie ogl¹da-
j¹c siê za siebie, a¿ wreszcie caÅ‚kiem znikn¹Å‚ jej z oczu.
oprawdy, jej poÅ‚o¿enie byÅ‚o rozpaczliwe. Kayleigh przemierzaÅ‚a ga-
leriê tam i z powrotem, zastanawiaj¹c siê, co ma pocz¹æ. WsparÅ‚a gÅ‚owê
o jedn¹ z kolumienek i spojrzaÅ‚a na trakt. To byÅ‚a droga ucieczki. Nale-
¿aÅ‚o pilnie ja obserwowaæ, bo przecie¿ prêdzej czy póxniej ktoS musi
tamtêdy jechaæ. MogÅ‚aby poprosiæ takiego podró¿nego, ¿eby j¹ ze sob¹
zabraÅ‚. Jedyn¹ nadzieje pokÅ‚adaÅ‚a w tym, ¿e ktoS taki prêdko siê pojawi.
Ici, mam tu coS dla panienki. Colette wychyliÅ‚a siê z werandy,
przyzywaj¹c j¹ skinieniem rêki do sypialni. Zaciekawiona Kayleigh zdo-
Å‚aÅ‚a jednak dostrzec k¹tem oka St. Bride a i Labana, jad¹cych konno
wzdÅ‚u¿ szpaleru drzew pekanowych.
Colette, dok¹d oni siê wybrali? PodeszÅ‚a do balustrady i osÅ‚oniÅ‚a
oczy dÅ‚oni¹ przed oSlepiaj¹cym blaskiem popoÅ‚udniowego sÅ‚oñca.
Monsieur Ferringer i Laban pojechali do tawerny w mieScie. DziS
wieczór bêd¹ tam Swiêtowaæ, tak mi siê przynajmniej zdaje.
Co maj¹ zamiar Swiêtowaæ? spytaÅ‚a, domySlaj¹c siê, ¿e chodzi
zapewne o interes ubity z jej kuzynem.
Nie wiem, nie powiedzieli mi.
Ha, trudno rzekÅ‚a z rezygnacj¹. PaliÅ‚a ja jednak ciekawoSæ. Mo¿e
wziêliby j¹ ze sob¹? Z pewnoSci¹ zdoÅ‚aÅ‚aby im potem uciec! Och, wtedy
wszystkie jej zmartwienia na pewno by siê skoñczyÅ‚y. Prawie wszystkie...
Monsieur Ferringer kazaÅ‚ mi przynieSæ panience wiêcej ubrañ, bo
panienka tu zostanie. Colette, nie zwa¿aj¹c na przygnêbienie Kayleigh,
weszÅ‚a do sypialni i rozÅ‚o¿yÅ‚a przed ni¹ stos sukien przyniesionych z salonu.
Kayleigh, która weszÅ‚a tam za ni¹, rzuciÅ‚a okiem na dwie granatowe
spódnice. Chocia¿ ciê¿ki, lniany materiaÅ‚ byÅ‚ ¿aÅ‚oSnie zgrzebny, wydaÅ‚y
78
jej siê wspaniaÅ‚e. Po raz pierwszy od roku miaÅ‚a siê w co ubraæ i nie
musiaÅ‚a wci¹¿ nosiæ jednej i tej samej sukienki.
Oprócz strojów dostaÅ‚a te¿ parê trzewików i poñczoch, a tak¿e kilka
halek i chusty do osłony dekoltu. Nie był to co prawda zbyt szykowny
ubiór dla dziewczyny, która wczeSniej chodziÅ‚a w sukniach z najcieñ-
szego jedwabiu, aksamitu i atÅ‚asu, lecz i tak poczuÅ‚a szczer¹ wdziêcz-
noSæ.
Czy to twoje ubrania? Mogê je sobie wzi¹æ? Kayleigh spojrzaÅ‚a
na Colette z poczuciem winy.
Non, to stare rzeczy Babet, praczki. Ona nie jest taka chuda, jak ja.
Colette uSmiechnêÅ‚a siê, wskazuj¹ na swoj¹ szczupÅ‚¹ pierS.
Nie bêdzie jej ich brakowaæ?
Nie, niedawno niemiecka szwaczka z German Coast poszyła nam
caÅ‚e mnóstwo sukien. Te ju¿ s¹ niepotrzebne. Colette zbieraÅ‚a siê do
wyjScia.
Poczekaj chwilê. Kayleigh dotknêÅ‚a jej ramienia z niepokojem.
Co ci o mnie mówiÅ‚ pan St. Bride? Nie wiem, co wÅ‚aSciwie mam tu robiæ.
KazaÅ‚ mi tylko zanieSæ panience jedzenie i te ubrania. Nic wiêcej
nie wiem.
Nie powiedziaÅ‚ ci, ¿e mam byæ sÅ‚u¿¹c¹?
Nie, panienko. Colette spuSciła oczy.
Kayleigh przygryzÅ‚a z irytacj¹ doln¹ wargê. To nie byÅ‚ dobry znak,
o nie. Je¿eli St. Bride nie chciaÅ‚ jej tu zatrzymaæ w charakterze sÅ‚u¿¹cej,
zamySlaÅ‚ pewnie zrobiæ z niej swoj¹ kochankê. Sama jest sobie winna.
Najwyraxniej przyjdzie jej teraz zapÅ‚aciæ za swoje zachowanie, mo¿e
nawet ju¿ dzisiejszego wieczoru, kiedy St. Bride powróci z miasta.
Muszê wracaæ do kuchni, panienko.
Poczekaj, Colette... tylko jedno pytanie. Czy pan St. Bride ukarał
ciê za moj¹ ucieczkê? To znaczy, czy on ciê...
Nie, nie, obszedÅ‚ siê ze mn¹ bardzo dobrze, o wiele bardziej byÅ‚
zÅ‚y na panienkê.
Nie musisz przede mn¹ niczego ukrywaæ. Kayleigh uSmiechnêÅ‚a
siê smutno. OszukaÅ‚am ciê przecie¿. Cieszê siê, ¿e nie musiaÅ‚aS poku-
towaæ za mój bÅ‚¹d.
Oui, panienko. Colette miaÅ‚a ju¿ wyjSæ, lecz zatrzymaÅ‚a siê tu¿
przy drzwiach i spytaÅ‚a niepewnie: Mo¿e panienka zjadÅ‚aby coS w kuch-
ni?
Kayleigh rozeSmiaÅ‚a siê, choæ niezbyt pewnie.
Owszem, bardzo chêtnie. W nieco lepszym nastroju pod¹¿yÅ‚a
Sladem Mulatki.
79
Trochê póxniej, tego samego wieczoru, Kayleigh ponownie poczêÅ‚a
nerwowo kr¹¿yæ po salonie. Colette nie chciaÅ‚a wyznaczyæ jej ¿adnych
zajêæ i po skoñczeniu posiÅ‚ku, Kayleigh poczuÅ‚a siê w kuchni intruzem.
Gdy nad Belle Chasse zacz¹Å‚ zapadaæ zmrok, powróciÅ‚a do swojej sy-
pialni. Jej kroki rozbrzmiewały głoSnym echem w pustych pokojach, a
gÅ‚owê zaprz¹taÅ‚y mySli o tym, co nast¹pi po powrocie St. Bride a.
Znêkana opadÅ‚a na fotel w sypialni i poczêÅ‚a wpatrywaæ siê w drzwi
werandy. Ostatni blask zachodu zaró¿owiÅ‚ czubki drzew. Niski, gardÅ‚o-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]