[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prostu nale\ało zgadywać; inne, choć znane, występowały tam ogromnie rzadko. Abuelita i Joey
korzystały jednak z nieocenionej pomocy tirujów, te zaś docierały wszędzie i o roślinach
wiedziały wszystko; a miejscowe jalle ze strumieni odznaczały się świetną znajomością
wszystkiego, co rosło nad płynącą wodą. Adoptowana siostra Joey zasięgnęła nawet rady
znajomej Indyga, rzecznej jalli; Joey nie pytała i nigdy nie chciała wiedzieć, jak ją namówiła na
dostarczenie podstawowego składnika maści - tłuszczu zwierzęcego - i skąd tamta go wzięła.
Abuelita podeszła do tej sprawy tak rzeczowo jak do ka\dej innej i zapytała tylko:
- Jak, twoim zdaniem, robiliśmy to w Las Perlas? Nie bądz taka przeczulona, Fino. - Mieszała
wtedy miksturę nagimi brą zowymi r ękami.
Z czasem Abuelita rozwiązała te\ kwestię uzyskania temperatury, w której stopi się złoto.
Namówiła mianowicie pewną liczbę dorosłych shendich, aby kierowały swe małe, lecz roz-
\arzone do białości płomyki w zagłębienie w wilgotnym nadrzecznym piasku, gdzie nasypała
monet Indyga. Na pytanie Joey, jak się porozumiała z małymi smokami, odparła:
- Querida, ja zmuszam nocne pielęgniarki w Srebrnych So snach, aby mnie rozumiały. Na
ogół potrafię te\ rozmawiać z twoimi rodzicami. Powiedz mi, czym jest w porównaniu z ni mi
stadko małych smoków?
Ko wymknął się na wy\ynną pustynię i wrócił ze szkarłatną tykwą niemal takich rozmiarów
jak on. Joey nigdy nie widziała na tym obszarze nic podobnego, lecz Ko wyjaśnił, \e rosną tam
obficie, trzeba tylko umieć szukać. Cały dzień trwało przebijanie się przez niedojrzałą skórkę i
wydrą\anie tykwy, w końcu jednak Abuelita dostała idealny kocioł do łączenia złota, łoju,
pokruszonych liści, kawałków trawy i tylu ró\nych wyciągów z soku i kory drzew, ile dusza
zapragnie. Robiła to w absolutnym odosobnieniu, nie pozwalając się zbli\yć nawet Joey i
pogwizdując przez zęby starą piosenkę poganiaczy mułów. Potem dwukrotnie splunęła do tykwy,
wypowiedziała dwa czy trzy słowa wcale nie po hiszpańsku i przywołała Joey.
- No, więc teraz - powiedziała - przekonamy się, czy wie dzieliśmy coś w Las Perlas, czy nie.
Mo\e tak, mo\e nie.
Nagle zaniepokojona Joey wytrzeszczyła na nią oczy.
- Mo\e nie? Mówiłaś, \e to zawsze działało.
- Mówiłam, \e zawsze? - Abuelita pociągnęła się za dolną wargę i lekko wzruszyła
ramionami. - Có\, jestem starą kobietą, to i owo zapominam. Małe, nic nie znaczące miasteczko,
pełne biednych farmerów, wypróbowywaliśmy tam ró\ne wariackie lekarstwa. Zresztą tamto
było Las Perlas. To nie jest Las Perlas.
- Indygo mówił, \e to nie poskutkuje - cienkim głosikiem powiedziała Joey. - A jednak
sprzedał swój róg.
Abuelita prędko się odwróciła, potrząsnęła wnuczką, przytuliła ją i zbeształa równocześnie.
- Fino, nie zamartwiaj się tak wszystkim! Robimy, co się da, nikt cię o więcej nie prosi. Czy
to poskutkuje, czy nie, Indy go wie, \eśmy się starały. Bóg tak\e. No, idz i sprowadz tu wszyst
kich, nadszedł czas.
Mimo ustawicznych obaw Joey, \e Granica siÄ™ przesunie, a one dwie osiÄ…dÄ… na mieliznie o
tysiące mil od domu, wystarczyło jej spojrzeć na Najstarszych Shei'rahu idących się leczyć, aby
inne myśli uleciały z głowy. Abuelita ustawiła kocioł z tykwy na małym ogniu, na skraju łąki
podobnej do prerii, z dwóch stron odgraniczonej przez odległe nagie wzgórza, z trzeciej przez
coś, co satyrowie nazywali Letnimi Moczarami i gdzie wielu z nich zbierało się w najcieplejszą
pogodÄ™.
Tak więc Joey widziała trzy długie korowody jednoro\ców, ciągnące się daleko jak okiem
sięgnąć, a\ ich postacie niknęły we mgle czy blasku słońca. Nawet na równinie nigdy nie
widziała tylu Najstarszych naraz: spróbowała ich liczyć, lecz prawie natychmiast się pogubiła.
Były wszelkich maści, od czerwieni kar-kadanna do złota jaśniejszego ni\ monety Indyga, do
granatu niektórych k'ilinów, ciemnego niemal jak niebo o północy; godni Najstarsi stali
spokojnie, podczas gdy zrebaki młodsze od Touriąa brykały i podskakiwały dokoła; a muzyka
Shei'ra-hu, wyrazniejsza w uszach Joey ni\ kiedykolwiek, odzwierciedlała i sławiła ich
ró\norodność, wzbierając ze wszech stron, jakby ani ziemia, ani powietrze nie mogły jej ju\
pomieścić. Przypominają ludzi w kolejce do szczepień przeciw grypowych, pomyślała i
zachichotała głupio, po czym odeszła na bok i zapłakała.
Abuelita siedziała po turecku za swoim kotłem i smarowała zlepione, opuchnięte oczy
wszystkich Najstarszych po kolei - takich jak Tourią którzy jeszcze widzieli, oraz od dawna
ociemniałych - witając znajomych po imieniu (Joey zatkało, gdy zobaczyła, ile znajomości
zawarła jej babka w tak krótkim czasie) i powtarzając w kółko:
- Zaczekaj parę dni - mniej więcej trzy, cztery. Jeśli nic się nie zmieni, wróć, spróbujemy po
raz drugi.
Siedziała tak cały dzień, zdrzemnęła się parę godzin, podczas gdy Najstarsi czekali w
milczeniu, i nim zaszedł księ\yc, znów wzięła się do roboty. Kiedy Joey po raz dwudziesty czy
trzydziesty zaproponowała, \e ją zastąpi, Abuelita odrzekła jak zawsze:
- Nie, gracias, Fino. Nie wiem, czemu lepiej jest, jeśli ja to robię. Nic się nie martw, czuję się
znakomicie. Yaradai, nie trzęś tak głową, wiem, \e trochę piecze, nie dotykaj.
Cały zabieg trwał dwa dni i jedną noc. Pan Sinti przyszedł ostatni, a kiedy zni\ył wysoko
uniesioną czarną głowę do usmarowanych, zmęczonych rąk Abuelity, ona zasnęła, dalej jednak
wcierała mu maść w oczy. Z krótszymi czy dłu\szymi przerwami spała potem dwa dni, tote\
ominęło ją spotkanie z pierwszymi z Najstarszych, którzy wrócili, aby jej podziękować. Widzieli
jeszcze jak przez mgłę i nie mogli polegać na wzroku, który to się poprawiał, to pogarszał, ale
był prawdziwy, w przeciwieństwie do tego, który musiał im słu\yć tak długo, tote\ nawet
najdostojniejsi wodzili po otaczającym ich świecie oczami zrebiąt na chwiejnych nogach.
Podobnie jak Joey swego pierwszego ranka w Shei'rahu, Abuelita obudziła się wśród
jednoro\ców; i choć patrzyły na nią w milczeniu, usiadła natychmiast.
- Podziałało, hę? - powiedziała. - Jeden zero dla Las Per-las! Natychmiast zasnęła znowu,
lecz Najstarsi czekali cierpliwie i ani drgnęli, dopóki nie obudziła się po raz drugi.
Rozdział jedenasty
aaAsk Joey mogła oczekiwać, tej nocy, kiedy Granica w końcu się przesunęła, przyszedł po
nie Ko. Obudził ją zapach satyra, nieświe\y i uspokajający jak zawsze, więc szybko usiadła, aby
wyciągnąć Abuelitę z łó\ka wymoszczonego liśćmi. Abuelita była ju\ jednak na nogach i w
mroku spoglądała na pień, w którym sypiały shendi. Joey wyczuwała skórą ciepło i kruchość
powietrza; miało gorzki, burzowy posmak.
- Czas iść, córko - powiedział Ko. - Moja broda to wie. Joey objęła go ramionami.
- Nigdy cię ju\ nie zobaczę - rzekła. - Nigdy.
- Przestałem mówić nigdy w dniu moich setnych urodzin -odparł satyr. - Shei'rah nie zniknie,
księ\yc te\ nie, a Granica nigdy nie będzie zamknięta dla ciebie ani dla twojej babki. Znajdziesz
ją znowu, gdzieś w swoim świecie - mo\e prędzej, ni\ przypuszczasz. Będziemy czekać. -
Delikatnie przytulił Jo ey do brzydko pachnącej piersi.
- Fino, zniknęły - odezwała się Abuelita. -Te jakieś smoki. Joey i Ko równocześnie zawrócili
na pięcie i pobiegli do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]