[ Pobierz całość w formacie PDF ]
został skierowany na pracę do Karagandy. Tu zgromadził wokół siebie katolików z Litwy,
Polaków, Niemców z Powoł\a. Korzystali z sakramentów świętych, z jego nauki. (Nie będę
tego opisywał, gdy\ zostawił piękne Wspomnienia dla przyjaciół" właśnie z tych czasów.)
Jednego dnia bojec wzywa mnie na wachtę, bo \ona przyjechała. Na wachcie czeka niewiasta,
lat mo\e trzydzieści. Oczywiście nigdy jej nie widziałem. Z radością rzuca mi się na szyję.
Gdy \ołnierz wpuścił ją do pokoju, w którym znajdowała się na widzeniu" para mał\eńska z
Mand\urii, zadaje mi pytanie po niemiecku: czy znam język niemiecki? Odpowiedziałem, \e
niewiele. A to szkoda". Zanim rozpoczęła ze mną rozmowę, zza podwiązki wyjęła małą
zwiniętą karteczkę i podała mi ją. Na kartce napisane: Przesyłam Ojcu dziesięć intencji i
62
tysiąc rubli" podpisane: ks. Wł. Bukowiński. Wyjaśnia mi dalej po rosyjsku, \e mieszka i
pracuje w Karagandzie i cieszy się obecnością ks. Bukowińskiego wśród nich. Jestem
Gertruda K. przedstawia się Niemka wysiedlona z Powoł\a. W Ciurubaj Nurze mam
siostrę i matkę i u nich się dziś zatrzymałam. Pieniędzy z sobą nie wzięłam. W razie rewizji
mogliby pieniądze odebrać, a mnie pozbawić wolności".
W kolonii miałem znajomego Polaka, który do pracy chodził bez konwoju, po propusku, i
mógł zajść w mieście do mieszkania ludzi wolnych. Poprosiłem go, aby poszedł pod
wskazany adres, gdzie otrzyma dla mnie 500 rubli. Tak te\ uczynił. Po powrocie z pracy
\ołnierze rewidowali kieszenie i wszystkie zakamarki. Dla mnie problem; jak te pieniądze
przenieść? Był zwyczaj, \e brygada wracająca z pracy niosła z sobą wiązkę drzewa na
ogrzanie baraku. Czasem \ołnierz na wach się zabierał to drzewo dla ogrzania wachty.
Niosący pęczek drewek rzucał go pod nogi \ołnierza i bez rewizji przebiegał przez otwartą
bramę prosto do baraku. Tak udało mi się przenieść do obozu 500 rubli, za które wraz z p.
Gustawem Malawko kupiłem więcej chleba i masła, aby podzielić się z bliskimi Polakami.
Z Ciurubaj Nury przewieziony zostałem z powrotem na wschód przez Karagandę,
Pietropawłowsk, Omsk, Nowosybirsk, Krasnojarsk do stacji Ni\naja Pojmą. Znów niedaleko
Tajszetu. Intencje mszalne otrzymane od ks. Bukowińskiego odprawiłem wszystkie; drugie
500 rb zostało u pani Gertrudy K. (Przy spotkaniu z ks. Władysławem w Polsce, po 10 latach
(w 1965 r.) opowiedziałem mu historię spotkania, którego sprawcą był on sam.)
Ze stacji przeprowadzono du\ą grupę zło\oną z ró\nych narodowości do kolonii pod nazwą
Reszoty. Wyraznie widać było, \e gromadzą cudzoziemców nie mających obywatelstwa
sowieckiego. Czegoś trzeba oczekiwać, ale czego? I dlaczego znów przewiezli nas kilka
tysięcy kilometrów na wschód, skąd tak niedawno wywozili nas na południe Kazachstanu?
Odpowiedzi nie było. Sprawę skomplikował fakt, \e w kolonii znajduje się du\a liczba
\ulików młodych ludzi, którzy nigdzie nie chcą pracować i stanowią niemały kłopot dla
zarządu obozu. Zgromadzono tu około tysiąca ludzi, w du\ej części Niemców. Do pracy w
kolonii nie wyprowadzano. Czas spędzaliśmy według swego uznania; nareszcie mo\na było
spokojnie odpocząć. Poniewa\ mieszkałem w baraku z Niemcami, cały dzień słychać było
rozmowę w języku niemieckim. Postanowiłem wykorzystać czas do nauki języka
niemieckiego. Znalazła się gramatyka, spotkałem chętnych Niemców, którzy pomagali mi w
opanowaniu ich języka. Dwa miesiące przebywania z Niemcami oswoiły mnie z tą mową.
Niektórzy Polacy pytali: ,,Po co ksiądz się męczy, po co księdzu ten język?" Byłem jednak
zdania, \e czasu na pró\no nie mo\na marnować. Znajomość obcego języka jest dziś dla
ka\dego człowieka nieodzowna. Poznałem wiele słów. Wybierałem Niemca, który nie znał
innego języka oprócz swojego i w ten sposób starałem się z nim porozumieć.
Spotkałem tu młodego księdza Franciszka Mejsarosza, Węgra. Był on kierownikiem i
zarządzającym łaznią. Tu\ przy łazni miał niewielki kąt, w którym mieszkał. W miarę
mo\ności gromadzili się tu Polacy, Węgrzy, a tak\e Niemcy-katolicy na Mszę św. i wspólną
modlitwę. W ciągu dnia nikt nie wychodził do pracy. Czas schodził na rozmowach i
odpoczynku.
W poprzednim roku wyszło zarządzenie Gułagu, aby więzniowie-cudzoziemcy mogli
kontaktować się z rodzinami za pomocą Czerwonego Krzy\a albo, dla muzułmanów,
Czerwonego Półksię\yca. W tym celu wydano druki w formie karty pocztowej, na której
wypisane było w języku rosyjskim zawiadomienie, \e \yję i jestem zdrów. Wysłałem do
Polski przynajmniej sześć. Dziewięć miesięcy po moim powrocie do Polski moi rodzice
otrzymali jedno takie zawiadomienie; inne nie doszły.
W moim baraku Niemcy organizowali odczyty. Przez kilka dni znawca śpiewu opowiadał o
bardzo znanym i zasłu\onym chórze koś cielnym Thomanenchor w Augsburgu. (Chór ten,
jeśli dobrze sobie przypominam, gościł w Polsce w lecie 1979 roku.)
Od czasu do czasu \uliki zamieszkujące sąsiedni barak dawały znać o sobie. Na dzień byli
zamykani na klucz, my natomiast mieliśmy barak otwarty i mo\ność przebywania na słońcu i
63
powietrzu. Dochodziło między nimi do no\owych rozrób". Pewnego dnia rozebrali sufit i
przez strych dostali się do następnego pomieszczenia, w którym przebywali ich koledzy.
Wywiązała się niesamowita bójka. Interwencja uzbrojonych \ołnierzy poło\yła kres wojnie",
której ofiarą padło kilku zabitych i rannych. Czasem wypuszczano ich na spacer; wtedy nasz
barak był zamknięty. Raz do okna podszedł jeden z nich i rozpoczął rozmowę. Opowiada, \e
jest z okolic Moskwy, \e w obozie siedzi ju\ pięć lat i wkrótce kończy odsiadywanie wyroku.
A co będziesz robił po powrocie do rodziny?" pyta jeden z Niemców. Ano, pohulam
kilka miesięcy na wolności i wrócę tutaj, bo tu jest mój dom rodzinny". Oto przykład, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]