[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stując moją śmierć jako powód?
Przyjrzałem mu się zaskoczony.
 Zgadłeś  przyznałem.  Nie przeszkadza ci to?
122
 A dlaczego miałoby? Od dawna próbujemy zjednoczyć ludzi i Teckle prze-
ciwko Imperium. Skoro teraz się udało, dlaczego miałbym być z tego niezadowo-
lony?
 Tak tylko pytałem. A udać się jak na razie udało.
 To dobrze  nagle spoważniał.  Ciekawe, dlaczego wróciłem.
 Co pamiętasz?
 Niewiele. Stałem i nagle zaczęło mnie swędzieć gardło. Zaraz potem ktoś
dotknął od tyłu mojego ramienia, zacząłem się odwracać i stwierdziłem, że nogi
się pode mną uginają, a potem. . . nie wiem. . . pamiętam, że obudziłem się. . .
w pewnym sensie. . . i byłem przestraszony. . . Jak dawno temu to się stało?
Powiedziałem mu.
Wytrzeszczył oczy.
 Ciekawe, co mnie tu sprowadziło. . .  bąknął.
 Mówiłeś, że czułeś strach?  spytałem.
PrzytaknÄ…Å‚.
WestchnÄ…Å‚em w duchu.
Mogłem się założyć, że wiedziałem, co go ściągnęło, ale tego akurat nie za-
mierzałem mu mówić.
 Szefie?
 No.
 To naprawdÄ™ dziwaczne.
 Nie całkiem, Loiosh. Wszystko jest normalne, tylko że niektóre normalne
rzeczy są dziwaczniejsze niż inne.
 Aha. To mnie uspokoiłeś, wiesz?
 Miło mi, a teraz siedz cicho.
 Powiedz mi, co się działo, odkąd umarłem  poprosił Franz.
To akurat mogłem zrobić, choć w nieco ocenzurowanej wersji, czyli takiej,
którą znałby, siedząc tutaj. Kiedy usłyszał o Sheryl, jego twarz zmieniła się w ma-
skę nienawiści, co mi przypomniało, że jakby nie było, mam do czynienia z fana-
tykiem. Na wszelki wypadek ścisnąłem mocniej Spellbreakera i kontynuowałem
relację. Gdy dowiedział się o barykadach, aż się rozjaśnił. Zacząłem się zastana-
wiać, na ile Spellbreaker okaże się skuteczny.
 Doskonale  ocenił, gdy skończyłem.  Teraz ich mamy.
 Skoro tak mówisz. . .
 A więc było warto. . .
 Zginąć?  upewniłem się.
 Tak.
 Aha.
 Powinienem porozmawiać z Patem. A gdzie są wszyscy?
Omal mu nie powiedziałem, że śpią obok, ale zdążyłem ugryzć się w język.
 Nie tu  poinformowałem go.
123
Zmrużył podejrzliwie oczy.
 JesteÅ› tu sam?
 Nie.
Loiosh syknÄ…Å‚ na potwierdzenie.
Franz spojrzał na oba jheregi, ale nie uśmiechnął się. Widocznie miał takie
samo poczucie humoru jak pozostali.
%7łeby przestał być taki podejrzliwy, dodałem:
 Można powiedzieć, że pilnuję porządku.
Ponownie wytrzeszczył oczy.
 Przyłączyłeś się do nas?  spytał.
 Nie do końca, ale coraz więcej czasu tu spędzam.
Uśmiechnął się. Tak ciepło, że miałem ochotę go w tyłek kopnąć, ale przypo-
minałem sobie, że wbrew wyglądowi jest niematerialny.
 Cawti sądziła, że tego nie zrobisz.
 Cóż. . .
 EkscytujÄ…ce, no nie?
 Fakt, ekscytujące bez dwóch zdań.
 Gdzie ostatnie wydanie?  spytał niespodziewanie.
 Czego?
 Naszej gazetki.
 A. . . powinno gdzieś tu być. . .
Rozejrzał się po pokoju oświetlanym przez mój palec i w końcu znalazł eg-
zemplarz. Próbował go podnieść, ale coś mu nie szło. Zaparł się i w końcu dopiął
swego.
A potem usiadł.
 Trudno mi cokolwiek utrzymać  przyznał.  Możesz mi poprzewracać
kartki?
 Co?. . . Jasne.
No to mu poprzewracałem, wysłuchując komentarzy w stylu:
 Ale gdzie tam, to nie o to chodzi!. . . Gnojki! Jak mogli zrobić coś takie-
go?!. . . Dobrze, tak trzymać!. . .
W pewnym momencie przerwał lekturę, spojrzał na mnie i powiedział:
 Warto było umrzeć, ale wolałbym być z powrotem. Tyle zostało do zrobie-
nia!
I wrócił do czytania.
Zauważyłem, że zaczynał blaknąć.
Obserwowałem go dłuższą chwilę, by się upewnić, i rzeczywiście  płowiał
powoli, ale stale.
Zaryzykowałem.
124
 Słuchaj, pójdę poszukać innych i powiem im, że się pojawiłeś, a ty popilnuj
tu wszystkiego, dobrze? Jestem pewien, że jakby się ktoś nieproszony pojawił, to
śmiertelnie go przestraszysz.
Uśmiechnął się z nadzieją:
 Jasne. Idz.
Kiwnąłem mu głową na pożegnanie i wycofałem się, tak jak wszedłem, przez
kuchnię. Dopiero gdy znalezliśmy się na dworze, otarłem pot z czoła.
 Myślałem, że mamy ich wszystkich zabić, szefie?
 Ja też tak myślałem.
 Nie mogłeś się go pozbyć przy pomocy Spellbreakera?
 Prawdopodobnie mogłem.
 To dlaczego. . . ?
 A gdyby się nie udało?
 No tak. . . to co z resztÄ…?
 Przy takiej podstawie?! Można to ująć tak: zmieniłem zdanie.
 Aha. To dobrze, bo pomysł od początku mi się nie podobał.
 Też dobrze.
Teleportowałem się prawie pod dom. Na ulicy było dość latarni, bym od razu
był w stanie ocenić, czy jestem sam. Byłem. Mimo to do domu dotarłem, zacho-
wując wszelkie środki ostrożności.
Kiedy znalezliśmy się przy schodach, Loiosh spytał:
 To co teraz?
 Nie wiem. Muszę się zastanowić. Nad Franzem też.
Cicho wszedłem na górę i do środka.
Z sypialni dobiegał równy oddech Cawti. Zdjąłem buty i pelerynę w korytarzu,
potem cicho rozebrałem się i położyłem
Zamknąłem oczy i zobaczyłem twarz Franza.
Zaśnięcie zabrało mi dziwnie dużo czasu.
Rozdział dwunasty
 1 czarna peleryna  wyprać i wyprasować. . . 
Spałem długo i budziłem się wolno. Gdy się wreszcie ocknąłem, usiadłem
na łóżku i spróbowałem zebrać myśli oraz zdecydować, jak spędzić resztę dnia.
Ponieważ najlepszy pomysł nie wypalił, zmuszony byłem wrócić do wcześniej-
szego. Czyli albo przekonać Cawti i Hertha, że nie żyję, albo zabić Hertha. Jakoś
nie przychodził mi jednak żaden sensowny sposób zorganizowania własnej śmier-
ci. . .
 Szefie, wiesz, jaki masz problem?
 Co? Wiem. Wszyscy chcą mi powiedzieć, jakie mam problemy.
 A to przepraszam.
 A proszę. Skoro zacząłeś, to mów.
 Starasz się znalezć dobry numer, który byłby skuteczny, a tego problemu nie
da się rozwiązać nawet najlepszymi numerami.
 Co chcesz przez to powiedzieć?
 No bo tak, szefie. Nie daje ci spokoju to, że wszyscy ludzie, których ostatnio
spotykasz, myślą, że nie powinieneś być tym, kim jesteś, i musisz zdecydować,
czy chcesz to zmienić czy nie.
 Loiosh, nie daje mi spokoju to, że jeden taki, z zawodu zabójca, ma na mnie
kontrakt. . . 
 Przecież sam powiedziałeś, że byliśmy już w gorszych opałach, tak?
 Tak. I zawsze zdołałem wymyślić jakiś numer, by z nich wyjść cało.
 Dlaczego tym razem ci siÄ™ nie udaje?
 Bo jestem zbyt zajęty odpowiadaniem na pytania pewnego jherega, który
uważa, że największy problem to życie ze mną.
Loiosh zachichotał i zamilkł.
Loiosh miał jedną zaletę, której nie spotkałam u żadnego człowieka  wie-
dział, kiedy przestać gadać i pozwolić mi myśleć. Pewnie dlatego, że znał czę-
ściowo moje myśli, ale i tak było to osiągnięcie.
Teleportowałem się do biura, na co żołądek zareagował znośnie: widać sen mu
dobrze zrobił. Wychodziło na to, że zawsze będę miał z nim problemy  Cawti
126
opowiadała mi, że kiedy współpracowała z Norathar, teleportowały się wszędzie,
gdzie się dało, a jej żołądek nigdy się do tego nie przyzwyczaił. Choć z drugiej
strony nie reagował też tak gwałtownie jak mój. Ale i tak raz omal nie spartaczyły
roboty, bo zamiast zabić ofiarę, Cawti obrzygała ją na początek. W jej wydaniu
historia te brzmiała wręcz pysznie.
Zawołałem Kragara, a gdy się zjawił, spytałem:
 I co?
 Zidentyfikowaliśmy zabójcę. Nazywa się Quaysh.
 Quaysh? Nietypowe. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • Strona Główna
  • 05 Bloody Bones Anita Blake
  • 158. Ross JoAnn Potrojne wesele
  • 095. McKenna Lindsay Niewinna czarodziejka
  • 2006 Sp
  • 2. Patricia A. Mckillip Dziedziczka Morza i Ognia
  • The Abducted Br
  • GR0828.Mallery_Susan_Randka w ciemno_TS_1
  • Brown, Fredric Paradoja Perd
  • Bunsch Karol PP 06 Odnowiciel
  • Anne Rice Godzina Czarownic TOM 4
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bless.xlx.pl