[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamiecie, a w roku przestępnym trzysta sześćdziesiąt sześć.
Pewnej nocy - deszcz wtedy siekł wstrętny jak z tuszów szpitalnych - pewnej
nocy Marlena zmarła na zapalenie wyrostka robaczkowego... Tej nocy Cykuta,
czarna jak trupia mykwa żydowska, wystąpiła z brzegów. Wystąpiła aż po sine
rozbluzgi latarń gazowych.
Tej nocy Perlen, właściciel Piekarni Demonów, bawił się swym szklanym
okiem i pozwolił je połknąć psu Cerberowi.
Tej nocy pijany czeladnik, Celestyn, spadł z desek do garowania chleba i
utonął nieszczęśliwie w pełnej dzieży ciasta.
Kondukt żałobny prowadził Perlen.
- To skandal, straszny skandal - wył w ucho beznogiej konduktorowej. - Tak
utopić się w cieście potrafi tylko człowiek, któremu na imię Celestyn!
- Dziwny jest świat i dziwne nasze istnienie - mówiła konduktorowa. -
Jabłecznik wypije ci bydlę Celestyn i jeszcze idz mu za trumną... Niezbadany,
pełen tajemnic jest nasz byt, panie Perlen.
Nad grobem Celestyna wybuchła kłótnia o pierwszeństwo sypania grudek
ziemi. Ofiarą jej padł karawan, który rozbity doszczętnie pozostawiono w
cmentarnych, łopianach na łup wichrów. Na zakończenie konsolacji żałobni
drabanci urwali konduktorowej sztuczną nogę i obili nią trzech szwagrów
Perlena: Kutapa, Patuka i Tupaka.
Od tego dnia piekarnia nie chce dobrze piec. Typie dymiÄ… palenisko nie
rozgrzewa się jak należy. Miasto otrzymuje chleb z zakalcem.
Byli kominiarze, przetkali kominy, ale niewiele to pomogło. Więc Perlen z
rozpaczy pije. Rozwalony w dzieży pełnej ciasta ćmi długą fajkę z wiśni
badeńskiej i tapla się w tej piekarskiej brei jak wieprz. Pijany ugniata kluchy z
kidającego ciasta i bije nimi żonę.
- To mi rozkosz, to mi raj! - to mówiąc, chłap! kluchą w sufit, chlap! w kratę
okienną. - Aśta huś, aśta huś, aśta huś, aśta huś - śpiewa niesamowicie.
Czy Perlen zwariował? - rozmyślali Tupak, Patuk i Kutap.
- Perlen chodzi nocą nad Cykutę i czesze się do księżyca - mówi Tupak.
- Obrzuca żonę kluchami ciasta - mówi Putak.
- Rozwalił się w dzieży, jak kwoka na jajach, i grozi połknięciem przyborów
do golenia - mówi Tupak.
Wariat! - orzekli równocześnie i poszli się upić.
W szynku Pod Błękitną Strzykawką Pravatza pijaństwo wrzało w całej
pełni. Obchodzono imieniny gospodarza Priesnitza, któremu było na imię
Aazarz.
- Oto święto Aazarza, oto święto nocy! - wołali goście.
- Oto święto szaleństwa, oto święto Perlena! - krzyczeli.
- Hu, ha! - ryczeli siadając okrakiem na antałkach, jakby to było przedpoście,
oni żegnali karnawał.
Już dobrze po północy przeszedł pijany Perlen, położył się brzuchem na
ziemi i jął szczekać.
- Ja jestem Cerber, hau hau,! Co? Nie podoba siÄ™ wam ta fajna nielogika?
Aazarz ze strachu zemdlał.
Goście wrzucili go w bety, potem udali się na dach Piekarni Demonów.
Wepchali do komina tobół szmat i przystemplowali go drągiem. Gdy dym
buchnął w ulicę, Perlenowa wybiegła z mieszkania jak borsuk z podkurzonej
nory.
- Aj, jaj, jaj! - poczęła wrzeszczeć. - Co oni robią, te huncwoty? Chcą mnie
spalić!
Tej nocy błyskawice wiły się jak węże, aż do samego świtu dudnił nieba
tamburyn.
- Zmierć Marleny na zapalenie wyrostka robaczkowego - mówiła
konduktorowa do Tupaka, patrzÄ…cego przez swe rozkraczone nogi na
zdziebełko słomy płynące po Cykucie - śmierć ta jest dla mnie zagadką. Taką
samą zagadką, jak dobrowolne otrucie się jej męża. Bo przecież nie powie pan,
że Marlen został zgładzony.
- Mąż Marleny usunął się z życia dobrowolnie - rzekł po chwili Tupak. -
Trzymałem mu przecież ręce, gdy umierał, oraz buty, które mi obiecał zapisać
pod warunkiem zgonu.
- Bardzo jest dziwne nasze istnienie - westchnęła konduktorowa - bardzo
dziwne.
- I dlatego tak siÄ™ dymi - przytaknÄ…Å‚ Tupak.
- Dymi się, dymi... albowiem poza plecami śmiechu stoi lęk i zgroza...
Dlaczego należy przypuszczać, że Marlena wcale nie umarła ze strachu przed
mężem, posądzającym ją o to, że jest w ciąży, której nie był przyczyną, lecz ze
śmiechu.
Tupak strzyknął śliną przez zęby.
- Ale siÄ™ dymi, ale siÄ™ dymi, jak Boga kocham. Dymi siÄ™ jak z Wezuwiusza.
- Tak jest, ze śmiechu - rozmyślała na głos konduktorowa. - Bardzo łatwo
przyszłoby mi to udowodnić bez potrzeby mieszania się do karkołomnej
ekwilibrystyki pojęciowej. I właśnie dlatego, kto wie, czy w tej chwili państwo
Perlenowie nie okupujÄ… komina i nie dumajÄ… tam nad sensem istnienia.
- To rozumowanie jest nader zagadkowe - rzekł Tupak patrząc spod dłoni
przyłożonych do czoła. - Zapytajmy o to Kutapa i Patuka. Właśnie idą z psem.
Miał słuszność. Od strony piekarni szli dwaj szwagry Perlena i prowadzili na
sznurku Cerbera.
- Mamy go wreszcie - wyjaśnił Patuk. - Od czasu połknięcia oka nic nie jadł.
Błąkał się po mieście i skomlił. Coś mu jest.
Konduktorowa podbiegła do Cerbera i uderzyła go pięścią w kark. Z gardła
psa wyskoczyło oko Perlena.
Wsadzenie oka Perlenowi trwało ułamek sekundy. Gdy piekarz poczuł oko,
wybiegł na dach piekarni, wyciągnął z komina drąg, potem starą marynarkę
Kutapa, spodnie Patuka i buty Tupaka... Na ostatku kapelusz Celestyna i
pończochy Marleny.
- Oto powód zatkania, oto powód nieszczęścia! - począł wyć wraz z wichurą.
Wichura bowiem ziała straszliwa, wiatromierz grał jak popsute organki.
Od tego dnia piec nagrzewa się dobrze. Mieszkańcy ulic Trupików i
Charłaków nie skarżą się na zakalec. Perlen zbija pieniądze w sposób
normalny. Perlenowa zaś kupiła sobie kapelusz, do niego strusie pióro, długie
na dwa łokcie, i dmucha sobie dumnie. Kutap, Patuk i Tupak grają całymi
dniami w karty. Konduktor owa zapisuje wygrane na swej sztucznej nodze.
Tylko wspólny grób państwa Marlenów obrasta lawendą, której liści grabarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]