[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sięgnięcie po zabezpieczenie.
Zadzwonił telefon i przerwał milczenie. Bobby sięgnął po
słuchawkę.
Rozległ się głos Michaela.
- Cześć. Przepraszam, że nie przyszedłem na spotkanie.
Zapomniałem, że się umawialiśmy, ale jeśli chcesz, mogę
zaraz wpaść do biura.
- Nie, w porządku. Muszę się teraz zająć czymś innym. -
Spojrzał na Juliannę, zastanawiając się, czy nie jest głodna. -
Spotkamy się pózniej.
Bobby skończył rozmowę i obserwował, jak Julianna
powoli sączy wodę. Nie miał zielonego pojęcia o przyszłych
matkach, ale słyszał, że promienieją radością.
Cóż, ona nie promieniała. Kobieta, której dał dziecko,
wyglądała na zwyczajnie chorą.
- Chodzmy - powiedział. - Podjedziemy do pawilonu i
Maria da ci pokój.
- Dobrze.
Uśmiechnęła się blado, wzbudzając w nim poczucie winy.
Uczono go, że mężczyzna powinien poślubić kobietę, która z
jego winy będzie miała kłopoty. Cam oczywiście nie stosował
tej zasady i on też nie zamierzał.
Nie zniósłby kolejnego małżeństwa. Już nie.
Julianna stała koło Bobby'ego w recepcji pawilonu,
walcząc z nudnościami. Miała w torebce krakersy, ale nie
chciała zwracać na siebie niczyjej uwagi. Po cichu modliła się,
by mdłości minęły.
- Sprawdz jeszcze raz - polecił Bobby Marii. Latynoska
recepcjonistka postukała w klawiaturę i pokręciła głową.
- Nie ma żadnych wolnych miejsc do przyszłego
tygodnia, Senor Bobby. Nic.
ZaklÄ…Å‚ pod nosem.
- Znajdę pokój w mieście - powiedziała Julianna.
Odwrócił się, kierując wzrok na jej wciąż płaski brzuch.
- Nie ma mowy. Ten motel to niezła speluna. Wymyślę
coÅ› innego.
Stali tak przez chwilę, a Julianna nie mogła oderwać myśli
od ukrytych w torebce krakersów, które pomogłyby w walce z
mdłościami.
Przez te wszystkie lata starań o dziecko wyobrażała sobie
ciążę jako magiczny i romantyczny okres w życiu kobiety i
uważała, że poranne nudności ograniczają się do poranków.
- Możesz zatrzymać się u mnie - zaproponował Bobby.
Julianna była zaskoczona.
- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony. -
Zastanawiała się, dlaczego chce ją przyjąć w swoim domu.
Zdawał się taki chłodny i ostrożny, a ta propozycja świadczyła
o czymś innym. Nagle poczuła się lepiej i zapragnęła być
blisko niego, dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Obiecuję, że nie będę ciężarem - powiedziała. Wzruszył
ramionami.
- Nie martw się. W czasie twojej obecności skorzystam z
gościnności Michaela.
Julianna wzdrygnęła się, rozdzierana sprzecznymi
uczuciami.
Bobby nie powinien być dla niej aż tak ważny. Jego obraz
nie powinien budzić jej w środku nocy. To, czy będzie spał z
nią, czy u bratanka, nie powinno mieć żadnego znaczenia.
Jednak miało.
- Gdzie jest twój bagaż? - zapytał, prowadząc ją do
wyjścia.
- W wynajętym samochodzie. - Mdłości wróciły. Poddała
się i sięgnęła po krakersy.
Bobby obserwował ją przez chwilę.
- Jeśli jesteś głodna, mogę coś przygotować.
- Krakersy dobrze wpływają na mój żołądek -
oświadczyła, ze wszystkich sił starając się opanować emocje. -
Zazwyczaj.
- W takim razie poproszę, by dostarczono ich większy
zapas.
- Dziękuję.
Zbliżył się do niej. Czuła zapach wody kolońskiej, gorący
i leśny, zbyt dobrze przypominający jej tamte chwile.
- Przepraszam, Julianno.
- Za co? - %7łe zaszła w ciążę, że nie użył prezerwatywy?
- Po prostu jest mi przykro, że zle się czujesz.
Westchnęła, wdzięczna, że miał na myśli jej poranne
mdłości. Nie chciała rozmawiać o nocy, kiedy poczęli
dziecko. Nie teraz.
- To typowa dolegliwość, ale mówią, że przechodzi.
- Też tak słyszałem. - Ruszył w stronę drzwi, lecz
przystanął, by na nią poczekać. - Musisz jechać za mną. Mój
dom jest trochÄ™ na uboczu.
- W porzÄ…dku.
Usiadła za kierownicą wypożyczonego samochodu, a on
wskoczył do swojej furgonetki.
Droga do domu Bobby'ego była wąska i wyboista.
Julianna zapchała sobie usta kolejnym krakersem, by
przetrwać kołysanie na wybojach.
W końcu dotarli do prostego domu z drewna, wtulonego w
zbocze góry. Wokół rosła trawa i polne kwiaty.
Julianna wysiadła z samochodu i odetchnęła czystym,
świeżym powietrzem Texas Hill Country. Obok niej przeleciał
duży, żółty motyl. Obserwowała, jak lata od kwiatka do
kwiatka.
W ułamku sekundy wyobraziła sobie małe dziecko z
ciemnymi włosami i miedzianą cerą, biegnące w gęstej trawie
za motylem, bawiące się w słońcu.
Dotknęła brzucha i pomyślała, że to jej dziecko. Dziecko
Bobby'ego.
Motyl odleciał. Gdy odwróciła się, by spojrzeć na
Bobby'ego, wpatrywał się w nią.
Nie miała pojęcia, co myśli. Wbrew jej obawom, nie
wyglądał na rozzłoszczonego wiadomością o ciąży. Jednak nie
zdawał się oswajać z tą nowiną.
Gdyby tylko mógł poczuć więz z ich nienarodzonym
dzieckiem. Czułość, miłość.
Zakłopotana odwróciła wzrok i poszła do samochodu po
bagaż.
Wziął od niej lekką, skórzaną torbę.
- Co się stało z zieloną walizką?
- Nie chciało mi się jej taszczyć. Poza tym przyjechałam
do ciebie tylko na kilka dni.
Miała nadzieję, że na wystarczająco długo, by Bobby
zdecydował się być częścią życia ich dziecka. Zamiejscowym,
wakacyjnym ojcem. By pokazał, że mu zależy, że nie odrzuci
potomka.
Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka.
Dom był taki jak jego właściciel - ciemny i tajemniczy. Na
drewnianych podłogach leżały dywany Indian z plemienia
Nawaho. Błyszczące antyki przeplatały się z prostymi,
samodzielnie wykonanymi meblami.
Prawdę mówiąc, pomieszczenie było nieskazitelne.
Nie zbierał bibelotów, niczego, co mogłoby gromadzić
kurz, wprowadzać romantyczny nastrój. Odniosła smutne
wrażenie, że Bobby Elk raczej wegetował, niż żył.
- Jest jedna sypialnia i jedna łazienka. - Wskazał na
kuchnię. - Lodówka jest prawie pusta, ale zapełnię ją.
- Dziękuję, Bobby. To miło z twojej strony.
- Nie ma sprawy. - Postawił torbę na skórzanym krześle w
salonie. - Muszę spakować kilka rzeczy, żeby wziąć je do
Michaela.
- Jasne. - Czując się jak intruz, cofnęła się. Po kilku
minutach był już z powrotem.
- Chciałabyś zjeść coś porządnego? - zapytał.
- Nie, jeszcze nie teraz. - Musiała strawić krakersy.
- Niedługo znikniesz, Julianno. Uśmiechnęła się,
wzruszona jego troskÄ….
- Wkrótce zacznę tyć.
Spojrzał na jej brzuch, potem znów na twarz.
- Trudno to sobie wyobrazić.
Wiedziała, że ma na myśli dziecko. %7łycie, które
zapoczątkował.
Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w niezręcznym
milczeniu.
Bobby zabrał się do parzenia kawy.
- Pewnie nie masz ochoty.
- Nie, dziękuję. Masz herbatę? Dobrze działa na mój
żołądek.
Potrząsnął głową.
- Nie mam, ale zaraz zrobię listę zakupów. - Nalał czarną
kawę do solidnego kubka i wypił.
Jego włosy, jak zwykle, splecione były w warkocz,
bokobrody równo przystrzyżone, twarz ogolona.
Miał na sobie zielony T-shirt i wypłowiałe dżinsy, lekko
przybrudzone na kolanach. Gdy zorientowała się, że patrzy na
jego nogi, natychmiast przeniosła wzrok.
Czasami zapominała, że Bobby ma amputowaną nogę. Był
laki aktywny, potężny i silny, aż trudno wyobrazić go sobie
okaleczonego.
- Pójdę już. Mam nadzieję, że uda mi się spotkać z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]