[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ju¿ go przyniosłaœ, dziewczyno. Bardzo dobrze... Teraz dam ci lecz-
nicze zioła, które zmieszasz z podgrzanym winem i dasz swojej pani,
jak tylko siê obudzi... Kilka dni w cieple i spokoju, a wszystko mi-
nie! – Pokiwał głow¹, puœcił rêkê ksiê¿nej, skłonił siê ksiêciu i od-
szedł razem ze słu¿¹c¹. Lawinia odwróciła głowê i ledwie dosłyszal-
nie zapytała:
– Mianowałeœ tego... Ferndina... swoim Głównym Doradc¹?
– Wiem, ¿e to ciê martwi... Dlaczego tak mu nie ufasz? Dobrze,
porozmawiamy o tym póŸniej, teraz jesteœ chora... Baron na kilka
– 104 –
miesiêcy pojechał do swego nowego maj¹tku, a potem, kiedy wróci,
wyznaczê go na miejsce starego Dissa. Właœnie jego, nikogo inne-
go! Taka jest moja wola! – Zerwał siê z krzesła i zacz¹ł chodziæ po
sypialni z k¹ta w k¹t.
– PodejdŸ tutaj, Orgeldzie, poniewa¿ trudno mi mówiæ głoœno. –
Lawinia słabym gestem wyci¹gnêła do niego rêkê. Wewn¹trz goto-
wała siê ze złoœci, ale spogl¹dała na niego spokojnie i bezradnie. –
Si¹dŸ obok i posłuchaj! On pojechał do Redbornu, prawda? To wła-
œnie ten maj¹tek mu ofiarowałeœ?
– Tak, moja droga, ale wkrótce wróci.
– Czegoœ w nim nie rozumiem, ale jeœli uwa¿asz, ¿e godzien
jest tego zaszczytu, niech zostanie twym doradc¹... A teraz chcê spaæ...
I jutro bêdê spaæ, i pojutrze... Niech Jonda zasłoni okna i nikogo tu
nie wpuszcza. Jeœli bêdê czegoœ potrzebowała, przyœlê j¹ – to roz-
s¹dna dziewczyna.
Zmêczona ksiê¿na zamknêła oczy i odwróciła siê. Ksi¹¿ê, zajê-
ty swymi myœlami, w roztargnieniu pogłaskał jej gor¹c¹ rêkê le¿¹c¹
na kołdrze i szybkim krokiem skierował siê do drzwi.
Tego dnia Lawinia jeszcze kilka razy przechodziła do tajemnej
komnaty, ale Cymmerianin cały czas mocno spał. Pod wieczór wziê-
ła przyniesione przez Jondê jedzenie i zeszła do rannego, zostawia-
j¹c dziewczynê w sypialni. Conan le¿ał na plecach, z rêkami pod
głow¹, i od razu odwrócił siê na dŸwiêk otwieranych drzwi.
Ujrzawszy ksiê¿nê, spróbował wstaæ, uniósł siê na ło¿u, ale La-
winia postawiła tacê na stole i usiadła obok na niskim fotelu. Noz-
drza Cymmerianina drgnêły, gdy poczuł zapach pieczystego z ksi¹-
¿êcej kuchni. Lawinia zaœmiała siê i rzekła:
– Spróbuj jeœæ! S¹dzê, ¿e rana nie powinna ju¿ ci przeszkadzaæ.
Napełniła kubki winem i podsunêła miêsiwo Cymmerianinowi.
Nie dał siê długo prosiæ i zacz¹ł jeœæ. Lawinia spogl¹dała na niego
w zadumie, od czasu do czasu podnosz¹c do ust kubek. Wkrótce
półmisek i dzban były puste, a ona ci¹gle patrzyła na niego ciemno-
niebieskimi oczyma.
Conan dotkn¹ł opaski na gardle, pokrêcił głow¹ i zapytał:
– Długo tu jestem? Wygl¹da na to, ¿e przeklêty Ferndin omal
mnie nie wysłał na Szare Równiny! Muszê go odnaleŸæ i wyrównaæ
rachunki, bo inaczej moja dusza nie zazna spokoju!
– Nie bój siê, Cymmerianinie, ju¿ wkrótce go znajdziesz! –
Ksiê¿na, jak na turnieju, patrzyła mu prosto w oczy bez mrugniê-
cia. – Ja równie¿ niczego bardziej nie pragnê ni¿ jego œmierci. Có¿
– 105 –
jednak mogê uczyniæ, bêd¹c słab¹ kobiet¹? Wczoraj, kiedy ciê zra-
nił, nieomal mi serce pêkło...
– Wczoraj?! Przecie¿ z całych sił wpakował mi miecz w gar-
dło! A teraz jem i pijê! – Conan znów niedowierzaj¹co pomacał opa-
skê na szyi.
Odstawiwszy kubek, Lawinia nachyliła siê i ostro¿nie rozwi¹za-
ła supeł. Miêkkie płótno opadło na podłogê. Ksiê¿na spojrzała na
szyjê barbarzyñcy, na której nie było ani œladu strasznej rany, i nie
zdołała powstrzymaæ pełnego zdumienia okrzyku:
– To prawdziwy cud! Dziêki ci, m¹dra Wegdo!
Conan dotkn¹ł rêk¹ szyi.
– Nawet blizny nie ma! Co to za Wegda? Pewnie jakaœ czarow-
nica! Nienawidzê czarów, no, chyba ¿e przywracaj¹ do ¿ycia!
– Tak, to czarownica i właœnie dziêki niej ¿yjesz. Popatrz, jesz-
cze trochê tego zostało!
Lawinia siêgnêła po złote pudełko i zdjêła wieczko. Kiedy do-
tknêła palcem pachn¹cego smarowidła, zamieniło siê ono w niebie-
sk¹ mgiełkê, która napełniła pokój miłym aromatem.
Lawinia ze œmiechem wyci¹gnêła rêkê i lekko dotknêła musku-
larnej szyi w tym miejscu, gdzie wczoraj czerniała œmiertelna rana.
Conan delikatnie uj¹ł jej rêce i zacz¹ł całowaæ. Lawinia przesiadła
siê z fotela na skraj ło¿a i rozchylonymi wargami przywarła chciwie
do jego twardych ust. Conan obj¹ł ksiê¿nê, która pokornie przytuliła
siê do jego mocnej piersi...
Rano, kiedy do tajemnej komnaty dotarło z sadu krakanie wron,
Lawinia otworzyła oczy i zaœmiała siê cicho. Nawet dla jednej takiej
nocy warto było wskrzesiæ tego barbarzyñcê! Delikatny i nienasyco-
ny, potrafił rozbudziæ w niej namiêtnoœæ, jakiej nawet nie podejrzewa-
ła w sobie. A mo¿e to gwałtowny wybuch miłoœci, zmieszany ze spo-
pielaj¹c¹ duszê nienawiœci¹, doprowadzil do takiego szaleñstwa?!
Le¿ała obezwładniona rozkosz¹ i patrzyła na migaj¹cy płomieñ dopa-
laj¹cej siê lampy. Jeszcze chwila i pokój pogr¹¿y siê w ciemnoœciach.
Staraj¹c siê nie obudziæ Conana, Lawinia ostro¿nie wstała i przesunê-
ła lekki fotel pod drug¹ œcianê. Pod samym sufitem, przy szerokiej
dêbowej belce, nacisnêła ozdobn¹ listwê i czêœæ boazerii odsunêła siê
na bok. Przez zakratowane w¹skie okienko wdarło siê do œrodka œwie-
¿e poranne powietrze, natychmiast gasz¹c niepotrzebn¹ ju¿ lampê.
Wrony ochryple krakały gdzieœ całkiem blisko i Lawinia, która bar-
dzo lubiła te ptaki, wyobraziła sobie, jak siedz¹ na gałêziach, otwiera-
j¹c dzioby. Znów siê zaœmiała i lekko zeskoczyła na podłogê.
– 106 –
Cymmerianin, półle¿¹c na poduszkach, z zachwytem spogl¹dał
na zgrabn¹, obna¿on¹ kobietê ze wspaniałymi kasztanowymi włosa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]