[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ni\ zbli\ający się barbarzyńca; pobliski posąg pająka zdawał się falować& Skeer wytę\ył
wzrok wpatrując się w mrok. Miał wra\enie, \e kamienną statuę pokrywa \ywy dywan,
ciemna plama spływająca na drogę. Gdy tak patrzył, plama podpłynęła bli\ej przepełzając
ulicę. Dopiero po chwili zdołał rozpoznać, z czego składał się ów dywan&
Pająki! Były ich tysiące! Włochate i olbrzymie, wielkości męskiej ręki sunęły nieodparcie
w kierunku bramy!
I Skeera.
Złodziej w mig zorientował się, \e to on był celem stawonogów. Wra\enie niepokoju i
zagro\enia, jakie odczuwał przez cały dzień, zostało zogniskowane i wiedział ju\, po prostu
wiedział, \e owe piekielne stworzenia nie szukały nikogo innego, lecz właśnie jego, Skeera.
Ta myśl przepełniła go grozą.
Brama nie była jeszcze uchylona na tyle, by mógł wydostać się przez nią jezdziec na
koniu, ale Skeer nie mógł dłu\ej zwlekać. Wbił ostrogi w boki konia, a ponaglone zwierzę
skoczyło naprzód przewracając odzwiernego. Mę\czyzna zaklął siarczyście. Skeer
przeszorował lewym kolanem po zardzewiałym \elazie i rozdarł nogawkę spodni, ale wcale
siÄ™ tym nie przejÄ…Å‚.
Stra\nik dostrzegł nadciągającą falę ośmionogich stworzeń.
Na Bezimiennego! krzyknął. Obym to nie był ja! Wyrwał pochodnię z obsady i
skierował w stronę pająków. śółtawe światło zatańczyło na bruku&
śółtawe światło zatańczyło na bruku, a Conan zatrzymał się słysząc okrzyk stra\nika i
jednocześnie szelest odnó\y tysięcy pająków. Spuścił wzrok i ujrzał stawonogi nadciągające
jak fala.
Na Croma!
Uciekłby, ale pierwsze włochate istoty zaczęły właśnie przepływać obok niego, nie
zwracając nań uwagi, jakby był nie człowiekiem, lecz drzewem. Przelewały się po jego
stopach i wokół kostek, ale nie niepokoiły go ani nie zatrzymywały się. Conan stał
nieruchomo. Gdyby nastąpił na jednego, mógłby ściągnąć na siebie pozostałe, a miecz
wydawał się słabą obroną przeciwko tak wielkiej hordzie małych, włochatych stworzeń.
Tymczasem Skeer przemknął przez uchyloną bramę. Conan usłyszał oddalający się,
cichnący tętent kopyt. Niech to piekło! Znów uciekł! Odwrócił się i spostrzegł Elashi i
Tuanne patrzące w niemym przera\eniu na falującą ulicę. Conan oddychał bardzo wolno,
starając się jak najdłu\ej zatrzymać powietrze w płucach. Gdyby pająki zdecydowały się go
teraz zaatakować, mógłby mieć kłopoty z ucieczką. Elashi mówiła, \e te istoty nie są
zabójcze. Mimo to setka ukąszeń mogłaby wysłać nawet silnego mę\czyznę w pół drogi na
spotkanie z jego bogiem, a Conan nie miał jeszcze ochoty ujrzeć oblicza Croma. Miał
wra\enie, \e minęły całe godziny, choć w rzeczywistości ostatni pająk ominął go ju\ po kilku
minutach. Do tej pory czoło czarnej fali przelało się przez otwartą bramę. Kiedy ostatnie
pająki wydostały się na zewnątrz, Conan podbiegł do bramy i popatrzył w ślad za oddalającą
się masą ośmionogich stworzeń.
Nad jego głową wartownik mamrotał bez przerwy jakieś modlitwy. Odzwiernego nigdzie
nie było widać. Skeer równie\ znikł w ciemności.
Olbrzymi Cymmerianin spojrzał na przera\onego wartownika.
Co to za plaga? zawołał.
Bądz pozdrowiony, o Bezimienny, i strze\ swego wiernego sługę przed złem. Bądz
pozdrowiony, o Bezimienny, i strze\ swego wiernego sługę.
Conan zastukał głowicą miecza w bramę.
Stra\nik! Czy mam wspiąć się na blanki i oddzielić twą głowę od karku? O co chodzi z
tymi pajÄ…kami?
Wartownik jakby ocknÄ…Å‚ siÄ™ z transu.
Strona 41
Perry Steve - Conan prowokator
śe co?
Pająki, człowieku, pająki!
Zostały wysłane przez Bezimiennego, którego są podobieństwem. To klątwa pajęczych
samic, które mąją za zadanie uśmiercić tego, kto sprzeciwił się Bezimiennemu.
To znaczy kogo?
Stra\nika, tego, który opuścił gród. Musiał obrazić boga.
Tak, i to niejednego rzekł Conan. I na dodatek uciekł.
Wartownik sposępniał.
Nie, przyjacielu. Przed nimi nie ma ucieczki. Jeśli nało\ono na ciebie klątwę, będą
ścigać cię nawet na kraj świata. Nie spoczną, póki nie wypełnią swojej misji zadygotał.
Za całe złoto Opkothardu nie chciałbym znalezć się na miejscu tego człowieka.
Conan odwrócił się i podszedł do kobiet.
Będziemy musieli zdobyć konie i prowiant oznajmił. Wygląda na to, \e Skeer
znów się nam wymknął.
XII
Conanowi zostały jeszcze cztery sztuki złota ze sprzeda\y skóry wilka, ale w tym mieście
mógł za tę sumę nabyć najwy\ej jednego konia i to takiego, który po kilku godzinach jazdy z
pewnością by okulał albo padł ze starości. Poza tym potrzebował prowiantu, \ywności dla
dwojga i innych rzeczy na drogę. Nie mieli czasu, by je zdobyć, gdy\ z ka\dą mijającą
godziną Skeer coraz bardziej się oddalał. Musieli więc uciec się do kradzie\y. W tym mieście
było wielu ludzi, którzy mieli dość, by podobna strata nie doprowadziła ich do nędzy.
Nagle Cymmerianin zwrócił uwagę na pewien osobliwy szczegół; opodal jakiś kupiec
naciągał płótno na kram. W jego obecności czy poczynaniach nie było w zasadzie nic
dziwnego, ale jego ruchy wydawały się dziwnie znajome&
Kiedy uwa\niej przyjrzał się mę\czyznie, Conan przypomniał sobie, \e wcześniej tego
dnia mijał starca palącego wolno fajkę. Coś w ruchach tego człowieka przywiodło mu na
myśl tamtego staruszka. Wprawdzie nie wyglądali podobnie, ale ciało nie ł\e tak jak odzienie.
Wspomniał Skeera udającego stra\nika, niespełna kwadrans temu&
Conan uśmiechnął się.
Coś zabawnego? zapytała Elashi.
Tak. Być mo\e.
Mistrz Kamufla\u odczekał, a\ trójka cudzoziemców zniknęła mu z oczu, po czym
porzucił kram i pośpieszył okrę\ną drogą do miejsca, w którym spodziewał się ponownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]