[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odzianych, z dala woniejących przednimi pachnidłami, słońce przeglądało się w klejnotach.
Conan zatrzymał Zwycięzcę Wydm. Powoli zsiadł z konia i przeszedł dwa kroki do Isparany.
Jedną ręką ująwszy cugle wierzchowca, pomógł jej zsunąć się ostrożnie na ziemię.
Przytrzymał ją w ramionach, szepcząc w ciemne włosy:
Oko Erlika mam pod ubraniem. To możesz mu powiedzieć.
Kiedy& ?
Od początku, dziecino. Zawiesiłem je na szyi w dzień po tym, jak zabiłem Hisarra Zula.
Cofnęła się i byłaby krzyknęła, gdyby w porę nie zasłonił jej ust wielką dłonią, udając, że się
potknęła i że chciał ją podtrzymać. Okrągłymi oczyma wpatrywała się w bezkształtny kawałek gliny z
odpryskiem żółtego szkła, który zawsze nosił na szyi. Conan przymknięciem powiek potwierdził jej
domysł. Uśmiechnął się.
Chodzmy, Sparana.
Nie odważyła się głośno zakląć.
Conan prowadził ją, a ona stawiała bezwiednie stopy, popychana, krok za krokiem, i myślała, jak to
się stało, że dała się wywieść w pole, że amulet, którego daremnie szukała, przez cały czas był w
zasięgu jej ręki, że drażnił ją swą brzydotą, gdy leżała w ramionach Conana, i że nieraz rozmyślała o
dniu, kiedy zdejmie mu to paskudztwo z piersi, w zamian dając mu cenny i piękny& Och, jej głupota
była bez dna. Zagryzła usta do krwi, by nie wybuchnąć stekiem przekleństw godnych doprawdy tej,
co urodziła się w Zaułku Skwatrów.
Tymczasem Conan pozostawił ją z tymi myślami, przez ramię rzucił do prefekta pytanie:
Dopilnowałeś, by ktoś zajął się naszymi końmi? Jhabiz czołem dotknął kolan w ukłonie i zniknął
jakby zdmuchnięty. Za plecami Conan usłyszał, idąc, krótkie rozkazy wyszczekane żołnierzom. Po
chwili prefekt znów był przy nim.
Kiedy będziemy rozmawiać z khanem, chcę, byś ty rozejrzał się za jakąś gospodą, dobrze, jeśli
najlepszą w Zambouli. Spotkasz się ze mną przy stajni wielbłądów w Brązowej Dzielnicy, nie
pózniej niż o zachodzie słońca.
A jeśli khan zatrzyma cię dłużej?
Nie zrobi tego.
Prefekt i Isparana aż przystanęli z wrażenia. Jakże on śmiał?!
Szczenię kupione na targu niewolników, szczenię poczęte z wielbłąda i gnijącej żmii, syn i
dziedzic żółtej khitajskiej liniejącej parszywej suki& potok słów Isparany zalał
Conana doszczętnie, na szczęście tylko on, i to w niewielkiej części, rozumiał ich sens, gdyż Isparana
dzięki jakiejś resztce rozumu bluznęła w języku Shanki ich przekleństwami, których nauczyła się
bardzo szybko w ciągu tej niezbyt długiej gościny w oazie.
Dobrze. Będę tam przemówił Jhabiz, odzyskawszy mowę. Conan uśmiechnął się.
Co z nią jest? Co ona mówi?
Kręci się jej w głowie, drogi prefekcie. To skutek nadmiaru słońca. Poza tym jest we mnie do
szaleństwa zakochana i obawia się, że gdyby khan wziął ją do swego haremu, nie zobaczy mnie
więcej. Och, te kobiety&
14
OKO ERLIKA
Gdy strojni i napuszeni dworzanie wprowadzili oboje z wszelkimi należnymi honorami do sali
tronowej, Conan, pomny przygody w oberży Pod Czerwonym Lwem, szybko rozejrzał się wokół,
sprawdzając, czy w razie potrzeby będzie mógł łatwo wyjść z tej komnaty. Och, tak tylko, na wszelki
wypadek to sprawdzał& I od razu stracił złudzenia.
Weszli do komnaty przez wielkie odrzwia, ciężkie, okute srebrzonym metalem.
Natychmiast zamknięto je za nimi ogromną antabą. W obu bocznych ścianach widniały wprawdzie
wąskie wysokie drzwi zdobione kasetonami, lecz zamknięte na głucho i na oko dość mocne, by nie
poradził sobie z nimi nawet Conan, przynajmniej nie dość prędko. Poza tym sala była pusta, nie
licząc, rzecz jasna, dworzan, strażników, no i khana, tam, na tronie.
Uff, Conan westchnął, i uznawszy, że w razie kłopotów będzie musiał radzić sobie całkiem inaczej,
począł przyglądać się ludziom i sprzętom.
Tron ustawiono na podwyższeniu, by khan mógł z góry patrzeć na swych poddanych, zaledwie
przekroczą próg głównego wejścia. O krok za tronem znajdowała się ściana, a w niej cztery podłużne
pionowe otwory, zbyt wąskie, by nazwać je oknami i by przecisnął się przez nie człowiek ale
wpuszczały do sali dość powietrza i światła. Głębokość tych okien dała Conanowi pojęcie o
grubości murów pałacu& Cała ściana, stanowiąca tło dla osoby khana, była pięknie zdobiona wokół
okien draperiami barwionymi szafranem i haftowanymi w zawiły wzór splątanych roślin i lwich
głów, równomiernie rozmieszczone na ścianie półkolumny dzwigały sklepienie, a z kamiennych mis
pod oknami pięły się w górę bujne bluszcze o ciemnozielonych, jakby natartych woskiem
połyskliwych liściach i nadzwyczaj czepliwych, dekoracyjnie wijących się wąsach. Na tym tle tym
piękniej prezentował się zawieszony odrobinkę niesymetrycznie, na łokieć w bok za tronem,
wspaniały, iskrzący przepysznej urody szlachetnymi kamieniami miecz. Zakrzywioną klingę kryła
pochwa z plecionej czerwonej skóry, srebra i drogich kamieni. Złote gwozdzie, złote klamry i
fragment złotego łańcucha utrzymywały zmyślnie miecz na ścianie tak, by robił na oglądającym
największe wrażenie. Conan osobiście wolał miecze mniej zdobne a lepiej sprawiające się w bitwie,
lecz znając broń wszelkich możliwych rodzajów, nie mógł nie zachwycić się pięknem tego oręża.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]