[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak. %7łyliśmy wśród artystów. Laurent miał przyjaciół,
którzy chcieli mnie malować, i to on namówiÅ‚ mnie do po­
zowania.
- Nago?
- Po co pan pyta? - Nie odpowiedział. - Ach, rozumiem.
Przypuszczam, że to ten łajdak Edmund opowiedział panu
podczas swojego pobytu tutaj o obrazach wykupionych
przez mojego dziadka. Dziwię się, że chciał go pan słuchać.
- Owszem, dowiedziałem się tego od Edmunda. Czyli
można powiedzieć, że ma pani barwną przeszłość?
- Tak chce to pan nazwać? Owszem, mam. Bardzo na­
ganną moralnie przeszłość. Sama to panu powiedziałam. -
Gniew Caroline rósł z każdą chwilą. Nie mogła jednak zro-
zumieć, po co John rozdrapuje stare rany. Trudno. Mogła
czuć do niego słabość, ale za nic na świecie nie pokazałaby,
jak bardzo bolą ją jego oskarżenia. Najwyższy czas wziąć się
w garść.
- Hm - mruknęła z wymuszonym uÅ›miechem. - To za­
bawne! Jakie jeszcze przewinienia mogłabym wyznać? Nie
jest ich mało, zapewniam pana.
- Pojedynek?
- O, tego nie pamiętam. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek
toczyła pojedynek...
- Pojedynek był z pani powodu. W Nowym Orleanie.
Ale kuzyn Edmund naÅ‚gaÅ‚, pomyÅ›laÅ‚a. OkazaÅ‚a siÄ™ naiw­
na. Sądziła, że John Ancroft mu nie uwierzy.
- Nie - odparła po namyśle. - To byłoby nawet zabawne,
ale z żalem muszÄ™ powiedzieć, że nigdy nie sÅ‚yszaÅ‚am o po­
jedynku w obronie mojego honoru. Szkoda, prawda? Wido­
cznie nie zachowywałam się aż tak zle!
Zerknęła, aby sprawdzić, jak przyjął tę ripostę, ale z jego
miny nic nie mogła wyczytać.
. RzeczywiÅ›cie, pamiÄ™tam pojedynek w Nowym Orle­
anie podjęła - ale tam chodziło o karciane oszustwa. Ten
biedak, który zginął, zostawił żonę i dzieci. Ale cóż! Jeśli
ktoś pozwala, by go złapano na oszustwie przy grze w karty,
to przynajmniej powinien być dobrym strzelcem. Mój dzia­
dek powtarzaÅ‚, że jeÅ›li nie umie siÄ™ oszukiwać dobrze, to le­
piej nie oszukiwać wcale. - Pomimo rozpaczliwych wysiÅ‚­
ków czuła, że grant usuwa jej się spod stóp. - Czy mamy
jeszcze wino? Proszę mi dolać.
- Wypijmy więc za nasze złe uczynki - rzekł cicho i stuknął
kieliszkiem o jej kieliszek. Niebezpiecznie się zbliżał.
- John, ja...
-Pij!
WypiÅ‚a. CiepÅ‚o rozlaÅ‚o siÄ™ po caÅ‚ym ciele i dodaÅ‚o jej od­
wagi. Przesłuchanie trwało.
- A co z Kingston? Tam była już pani starsza. I chroniona.
- Chroniona?
- Naturalnie chodzi mi o pani dziadka. Co jeszcze mo­
głem mieć na myśli?
- Nie wiem. W takim stanie ducha jak teraz, mógł pan
mieć na myśli wszystko.
- Mój stan ducha nie zmieni faktów. Co siÄ™ staÅ‚o w King­
ston, Caroline?
Wypiła jeszcze trochę wina i odparła lekkim tonem:
- Ach, ci poczciwi ludzie z Kingston. Jak oni gadali! Jak
plotkowali! Najciekawsze było to, że nigdy nie wspominali
o faktach. - ZachichotaÅ‚a. - Nikt nie mógÅ‚ mi dowieść nicze­
go zdrożnego.
- Może nie, ale z pewnością śmierć młodego pana Co-
burna zdarzyła się naprawdę. Czy nie ma pani z nią związku?
Caroline poczuła się tak, jakby sztylet doszedł do samego
serca. Dopiero po dÅ‚uższej chwili opanowaÅ‚a falÄ™ obrzydze­
nia. W każdym razie John Ancroft nie byÅ‚ takim czÅ‚owie­
kiem, za jakiego dotąd go uważała. Ale, do diabła, prędzej
by pÄ™kÅ‚a, niż pokazaÅ‚a mu, jak bardzo wzburzyÅ‚o jÄ… jego za­
chowanie. Obeszła stół i stanęła z nim twarzą w twarz.
- Do czego pan zmierza, John? - spytała stanowczo. -
Chce mnie pan ukarać za to, co panu zrobiła Gabriella? Czy
tak? Nie zdawaÅ‚am sobie sprawy, w jak wielkim stopniu za­
padają panu w pamięć brudy, jakimi karmił pana Edmund.
Ale po co wyciągać to w tej chwili? Przecież do tej pory nie
wspomniał pan o tym ani słowem!
Zamiast odpowiedzieć, wyciÄ…gnÄ…Å‚ z kieszeni list i we­
pchnął jej do ręki.
- Nie słyszałem tego wcześniej. Willoughby napisał do
mnie list z Falmouth. Betts dał mi go dziś wieczorem. Niech
pani przeczyta.
Przebiegła wzrokiem stroniczkę i z pogardliwą miną
zwróciła ją Johnowi.
- Nawet mnie to nie dziwi. Takie same kalumnie na mój
temat Edmund rozpowszechniaÅ‚ w Kingston. W niektóre na­
wet wierzono. Nie rozumiem tylko, dlaczego akurat pan zda­
je się dawać im wiarę.
- Niech pani siÄ™ broni! Niech pani wreszcie bÄ™dzie po­
ważna.
Caroline pokręciła głową.
- Nie będę. Zawiodłam się na panu, lordzie Coverdale.
Nie jest pan czÅ‚owiekiem, za jakiego pana uważaÅ‚am. Szu­
kanie ulgi w upodlaniu mnie jest haniebne. Absolutnie ha­
niebne! Ale jeśli to ma pana usatysfakcjonować, powiem
 tak". Rzeczywiście, popełniłam błąd z Robbiem Coburnem.
- Urwała. - Pozwoliłam, żeby uczucia wzięły górę, i bardzo
tego żałuję. Nawet nie wyobraża pan sobie, jak bardzo! -
Wiedziała, że brzmi to hardo, co zresztą mogła wyczytać
również z twarzy puÅ‚kownika, na której malowaÅ‚ siÄ™ wy­
raz pogardy. - Nie zamierzam się z tego tłumaczyć ani przed
panem, ani przed kimkolwiek innym. Idzcie wszyscy do
diabła!
John dopił wino i podszedł do niej.
- Popatrz - powiedział, chwytając ją za ramię i ciągnąc
przed lustro. - Popatrz na siebie. W tej biaÅ‚ej sukni z różycz­
kami kryjącymi urzekające wdzięki jesteś żywym obrazem
niewinności. Czy wiesz, jak bardzo przypominasz Gabriellę?
Czy marzyło ci się, że będę myślał o związaniu się z tobą
Å›lubem? Bo ja, gÅ‚upiec, Å›lepy gÅ‚upiec, naprawdÄ™ o tym my­
ślałem. To byłaby dopiero ironia losu. Uciec Gabrielli tylko
po to, by wpaść w pułapkę wdówki Duval. Popatrz na siebie.
Jak coś tak pięknego może być narzędziem zniszczenia? Ty
i Gabriella - dwa symbole oszustwa.
Caroline wyrwała się z uścisku.
- Jak pan śmie oskarżać mnie o oszustwo?! Jak pan śmie
stawiać mnie w jednym szeregu z Gabriellą! Ja nie oszukuję.
Nigdy nie twierdziłam, że jestem niewiniątkiem.
- To byłoby raczej trudne - powiedział i pogardliwie się
rozeÅ›miaÅ‚. - W Buckden byÅ‚o widać, że jesteÅ› przyzwycza­
jona do pokazywania ciaÅ‚a każdemu, kto chce na nie popa­
trzeć. Co cię wtedy powstrzymało? Czyżbym był dla ciebie
za gÅ‚upi? Za stary? Dlaczego nie zatrzasnęłaÅ› sideÅ‚? Wyda­
waÅ‚oby siÄ™, że chory czÅ‚owiek jest raczej Å‚atwym Å‚upem w ta­
kiej grze.
Caroline wymierzyła mu mocny policzek.
- Nie było żadnej gry! - krzyknęła. - Chciałam pana
uspokoić i pokrzepić!
Zaklął, przyciągnął ją do siebie i zaczął odrywać róże
z dekoltu.
- Nie potrzebujesz ich - powiedziaÅ‚ gÅ‚osem schrypniÄ™­
tym od pożądania. - Mówisz, że nie grasz i nie udajesz. A ja
potrzebuję pokrzepienia właśnie teraz! Do diabła z twoją
przeszÅ‚oÅ›ciÄ…! Do diabÅ‚a z twoim pustym sercem! ChcÄ™ ciÄ™ zo­
baczyć znowu tak samo jak w Buckden. I poznać ciÄ™ do koÅ„­
ca. Jutro możesz dalej sobie nie mieć serca, ale dziÅ› ciÄ™ po­
trzebuję. Chcę cię, Caroline Duval. - Brutalnie ją pocałował, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • Strona Główna
  • 06. Rosemoor Patricia Intryga i miłość Odwiedzę Cię we śnie
  • Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 33 Dar niebios
  • 1001. Mann Catherine Siła dawnej miłości
  • Graham Heather Na zawsze, moja miłości
  • 035. Miles Cassie Zaufaj miłości
  • 495. Iding Laura Miłość to za mało
  • Cartland Barbara Drzewo miłości
  • Chandler Lauryn Pokochać miłość
  • Craven Layla Piekielna Miłość
  • Cartland Barbara Ukryci w miłości
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl