[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Do broni, leniwa bando! Stawać w szyku!
%7łołnierze w pośpiechu stanęli w szeregach, nakładając hełmy i podnosząc tarcze. Mgła rozeszła
się tak nagle, jakby nie była już potrzebna. Nie opadła czy rozwiała się jak zwykła mgła, po prostu
znikła jak zdmuchnięty płomień. W jednej chwili całą pustynię zakryły gęste opary, przewalające się
i nieprzejrzyste, a w drugiej na bezchmurnym niebie świeciło oślepiające słońce, ukazując piaski
już nie puste, lecz zatłoczone tysiącami wojowników i setkami rydwanów. Bojowy okrzyk targnął
górami.
W pierwszej chwili zdumieni wojownicy sądzili, że patrzą na falujące, lśniące morze spiżu i złota,
w którym stal oręża lśniła jak gwiazdy w bezchmurną noc. Mgła rozeszła się, ukazując nadciągającą
armiÄ™ Natohka.
W przedzie jechał rozległy szereg rydwanów ciągniętych przez olbrzymie, dzikie konie stygijskie,
o łbach ubranych w pióropusze. Półnadzy woznice z trudem panowali nad rżącymi i parskającymi
bestiami. Jadący w rydwanach wojownicy byli muskularni i wysocy, o głowach przykrytych
spiżowymi hełmami, zakończonymi złotymi kulami. W rękach trzymali ciężkie łuki. Nie była to jakaś
zbieranina, lecz doborowe oddziały żołnierzy przywykłych do łowów i wojen, umiejących jedną
strzałą położyć lwa.
Za nimi ciągnął kolorowy tłum na półdzikich koniach. Byli to wojownicy z Kush, największego z
czarnych królestw leżących na południe od Stygii. Hebanowoczarni,
winni i smukli, jechali na oklep bez siodeł i uzd. Za nimi szli inni, tysiące za tysiącami:
waleczni synowie Shemu, jezdzcy w płytkowych pancerzach i stożkowych hełmach, asshuri z Nippru,
Shumiru. Eruk i ich bratnich miast i odziani na biało nomadowie z pustynnych klanów.
Nagle ich szeregi drgnęły i skłębiły się. Rydwany zjechały na skrzydło, poczas gdy główne siły
posuwały się niepewnie naprzód. Pancerni Thespidesa dosiedli koni, a on sam przygalopował do
Conana. Nie raczył nawet zsiąść z konia, lecz z siodła rzucił kilka krótkich zdań.
Rozstąpienie się mgły zaskoczyło ich, teraz jest odpowiednia chwila do ataku! Kushici nie mają
łuków i zwalniają ich marsz. Szarża moich jezdnych rzuci ich na szeregi Shemitów i pomiesza im
szyki. Ruszaj za mnÄ…! Wygramy tÄ™ walkÄ™ jednym uderzeniem!
Conan zaprzeczył głową.
Zrobiłbym tak, gdybyśmy walczyli ze zwykłym wrogiem. To zamieszanie jest raczej
pozorowane niż prawdziwe, tak jakby chcieli sprowokować nas do szarży. Wietrzę w tym podstęp.
Odmawiasz? krzyknÄ…Å‚ Thespides z twarzÄ… ciemnÄ… od gniewu.
Bądz rozsądny powiedział Conan. Mamy przewagę pozycyjną&
Przeklinając okrutnie, Thespides obrócił konia i pognał z powrotem do czekających rycerzy.
Amalryk pokiwał głową.
Nie powinieneś mu pozwolić tam wrócić, Conanie. Ja& Patrz!
Conan spojrzał i zaklął. Thespides podjechał do swego oddziału i stanął przed frontem wojska.
Nie było słychać tego, co mówił, ale wskazanie ręką na zbliżające się oddziały nie pozostawiało
wątpliwości. W chwilę potem pięćset lanc pochyliło się i zakuta w stal masa runęła na wroga.
Z namiotu Jasmeli przybiegł młody paz, wołając do Conana dzwięcznym głosem:
Panie mój, księżniczka pyta, dlaczego nie wspomożesz księcia Thespidesa?
Ponieważ nie jestem równie głupi jak on mruknął Cymmerianin, na powrót siadając na głaz i
przymierzając się do ogryzania olbrzymiego wołowego udzca.
Władza wymaga rozsądku przypomniał znane przysłowie Amalryk. Kiedyś miałeś
szczególne upodobanie do takich szaleństw.
Tak, ale wtedy chodziło tylko o moje życie powiedział Conan, a teraz& A to co do
diabła?
Oddziały Natohka zatrzymały się nagle. Ze skrzydła nadjechał czarny rydwan.
Półnagi woznica smagał konie długim batem, a za nim stała wysoka postać w długim stroju,
upiornie powiewającym na wietrze. Człowiek ten trzymał w rękach złoty dzban, z którego wypływał
cienki, mieniący się w słońcu strumyk. Rydwan przejechał przed czołem oddziałów, zostawiając za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]