[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ścieniem, a gdy wyszedł na polanę nad strumieniem, wyskoczyli zewsząd z nacią-
gniętymi łukami i nagimi mieczami.
Turin przystanął, ale nie okazał po sobie strachu.
Kim jesteście? spytał. Myślałem, że tylko Orkowie polują na ludzi, ale
widzę, że się myliłem.
82
I pożałujesz tej pomyłki odpowiedział Forweg bo to nasze tereny ło-
wieckie i nie cierpimy tu obecności innych ludzi. Intruzów bierzemy żywcem
i trzymamy tak długo, aż ktoś ich wykupi.
Wówczas roześmiał się Turin.
Za mnie nic nie dostaniecie, banitą jestem i wyrzutkiem. Gdybyście zaś na-
brali ochoty na przeszukanie mego trupa, to uprzedzam, że drogo będzie was
kosztowało zwątpienie w prawdę mych słów.
Zmierć jednak zdawała się być bliska, wiele strzał bowiem czekało w cięciwach
na znak przywódcy, a żaden z wrogów nie przysunął się dość, by Turin mógł się-
gnąć go mieczem. Widząc jednak kilka kamieni leżących u swych stóp na brzegu
strumienia, Turin schylił się gwałtownie. W tejże chwili jeden z rozsierdzonych
jego słowami napastników wystrzelił, ale strzała przeleciała ponad młodzieńcem,
on zaś cisnął kamień celnie i z wielką siłą, aż łucznik padł z rozłupaną czaszką.
%7ływy mogę bardziej wam się przydać. Zastąpię tego pechowca powie-
dział Turin, po czym zwrócił się do Forwega. Dobry dowódca nie pozwala, by
ktoś atakował bez jego rozkazu.
Wówczas dwóch mężczyzn podniosło głosy przeciwko Turinowi, a jeden z nich
był przyjacielem zabitego. Nazywał się Ulrad.
Dziwny sposób na wkupienie się do kompanii, zabijać jednego z najlep-
szych.
Nie ja zacząłem odparł Turin. Ale dobrze, chodzcie tu obaj, pokonam
was orężem lub gołymi rękami, a wtedy sami ocenicie, czy mogę zastąpić waszego
świetnego kamrata. I postąpił ku nim, ale Ulrad cofnął się, nie chcąc walczyć.
Drugi rzucił łuk i zmierzył Turina spojrzeniem, a był to właśnie Androg z Dorlo-
minu.
Nie mnie się z tobą równać powiedział w końcu, kręcąc głową. Nikt
z nas ci chyba nie sprosta. Jeśli chodzi o mnie, to możesz dołączyć do kompanii,
ale tkwi w tobie coÅ› dziwnego. Niebezpieczny jesteÅ›. Jak siÄ™ nazywasz?
Neithan, Skrzywdzony. I tak też został przezwany przez banitów. Powie-
dział im, że został skrzywdzony (i aż nazbyt chętnie nastawiał ucha na opowieść
każdego, kto podobnie przedstawiał historię swego nieszczęścia), lecz nawet sło-
wem nie wspomniał ani o swym poprzednim życiu, ani o pochodzeniu. Mimo
to wszyscy widzieli, że przybysz wywodzi się z wysokiego rodu i że chociaż nic
prócz oręża z własności mu nie zostało, to jednak były to ostrza wykute przez elfy.
Wkrótce Turin zdobył ich uznanie, dzięki swej sile, odwadze i doskonałej umie-
jętności radzenia sobie w lasach. Zaufali mu, jako że nie był chciwy i niewiele brał
dla siebie, ale też bali się go za sprawą nagłych napadów gniewu, których natury
zwykle nie rozumieli. Do Doriathu nie mógł powrócić, czy też duma na powrót
83
nie pozwalała, do Nargothrondu zaś po śmierci Felagunda nikogo nie wpuszcza-
no. Do pospólstwa Halethy czy Brethilu nijak Turina nie ciągnęło, do pełnego zaś
nieprzyjaciół Dorlominu nie śmiał się wybrać, nie mając nadziei przejść w poje-
dynkę przełęczy Gór Cienia. Toteż przystał do banitów, jako że nawet takie to-
warzystwo łatwiejszym czyniło do zniesienia życie w głuszy, a ponieważ nie szu-
kał ni śmierci, ni zwady z kompanami, z rzadka przeciwstawiał się czynionemu
przez nich złu. Czasem tylko budziła się w nim litość i wtedy, wstydem ogarnięty,
niebezpieczny był w swoim gniewie. Tak minął mu czas do końca roku i przebył
głodną zimę, aż ożyła przyroda i przyszła piękna wiosna.
Powiada się, że w lasach na południe od Teiglinu naonczas wciąż stały ludzkie
siedziby, a ich mieszkańcy, choć nieliczni, wytrwali byli i czujni. W żadnym razie
nie kochali banitów, jednak współczuciem wiedzeni, w szczególnie zły czas zimy
wystawiali nieco żywności w miejscach, gdzie Guarwaithowie mogli łacno na nią
trafić. Mieli nadzieję, że w ten sposób odsuną od siebie grozbę ataku bandy. Po
prawdzie wdzięczna była im za to tylko leśna zwierzyna oraz ptactwo, gdyż bani-
tom niewiele się z tego dostawało. Jedynie psy i mocne ogrodzenia trzymały ich
z dala od obejść otoczonych rosłymi żywopłotami i pasem nagiej ziemi. Domów
zaś broniły fosy i palisady, a wszystkie gospodarstwa były połączone ścieżkami,
którymi w potrzebie nadbiec mogła wezwana graniem rogów pomoc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]