[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Co mówi o nadajniku?
- Zdechł, tak mu się wydaje. Brak mu kondensatorów i lamp. Szukał wszędzie, twierdzi, że
z pewnością je skradziono.
- Może je jeszcze znajdziemy - powiedziałem bez przekonania.
- Kilka już znalazł. Były rozbite w głębi tunelu.
- Nasi mili przyjaciele myślą o wszystkim. - Zakląłem cicho. - No cóż, to załatwia sprawę,
Jackstraw. Nie możemy dłużej czekać. Wyruszymy natychmiast, jak tylko będzie to możliwe. Ale
przede wszystkim trzeba się wyspać. W tej chwili to jest najważniejsze.
- Uplavnik? Wierzy pan, że tam dotrzemy?
ByÅ‚a to nasza główna baza. LeżaÅ‚a tam, gdzie koÅ„czyÅ‚ siÄ™ lodowiec Strömsund.
Nie robił żadnych uwag na temat bezpieczeństwa, trudów podróży, tego wszystkiego, co
nas czekało, nie powiedział ani słowa o naszym antycznym traktorze. Obaj myśleliśmy wyłącznie o
towarzystwie, które miało z nami odbyć tę podróż. Jednego byliśmy pewni - mordercy, kimkolwiek
są, nie mogą ujść sprawiedliwości.
- Nie chciałbym się zakładać, ale jeśli pozostaniemy, nie mamy szans przeżycia. Zmierć z
głodu nie należy do przyjemności, a tu, na miejscu, jest to nieuniknione.
- Tak, to prawda. - Przez chwilę milczał, a potem szybko zmienił temat: - Mówił mi pan, że
próbowali pana dziś zabić. Czy nie uważa pan, że to ciekawe? Wydawałoby się, że pan i ja
możemy czuć się bezpieczni, przynajmniej przez kilka najbliższych dni.
Wiedziałem, co chciał powiedzieć. Oprócz mnie i Jackstrawa nie było na tym przeklętym
lodowcu zbyt wielu osób, które potrafiłyby uruchomić i prowadzić starego grata. Poza tym tylko
Jackstraw umiał powozić psim zaprzęgiem. Było również pewne, że żaden z pasażerów nie
orientuje się w nawigacji gwiezdnej czy magnetycznej. Te właśnie umiejętności powinny być dla
nas gwarancją bezpieczeństwa.
- Słusznie. Nie ulega wątpliwości, że ma pan rację - powiedziałem. - Wydaje mi się jednak,
że po prostu nie pomyśleli o tym. A przyczyna jest prosta& nie zdawali sobie z tego sprawy.
Musimy uświadomić im wagę naszego życia. Wtedy obaj będziemy bezpieczni. Poza tym przed
wyruszeniem w drogę musimy załatwić jeszcze kilka spraw. Naturalnie, że nie zyskamy przez to
większej popularności, ale nie mamy wyboru. - Wytłumaczyłem mu, o czym myślę. Zgodził się ze
mnÄ….
Zaczekałem, aż zejdzie po pomoście do baraku. Po trzech minutach wszedłem i ja. Ośmiu
rozbitków wpatrywało się w Marię le Garde, która rozdzielała zupę. Przyglądałem im się przez
dłuższą chwilę, nie mówiąc ani słowa. Po raz pierwszy w życiu patrzyłem na grupę podobnych
sobie istot, próbując odgadnąć, które z nich mogą być mordercami. Było to wyjątkowe jak dla mnie
doświadczenie, a przy tym niezwykle nieprzyjemne.
W pierwszej chwili wszyscy ci mężczyzni wydali mi się mordercami, a kobiety -
potencjalnymi zabójczyniami.
Zdałem sobie jednak sprawę, że to niesłychane doznanie wypłynęło z automatycznego
połączenia ze sobą morderstwa i anormalnej sytuacji, w jakiej ci ludzie się znalezli. Przedziwne
otoczenie i jeszcze dziwniejsza odzież tworzyły z nich niemal groteskowe postacie. Gdyby jednak
dłużej im się przyjrzeć i abstrahować od miejsca i odzienia, to trzeba by było przyznać, że są po
prostu maleńką grupą drżących z zimna ludzi, nieszczęśliwych i właściwie zupełnie zwykłych.
Czy jednak naprawdę takich zwykłych? Na przykład Zagero. Miał wspaniałą postawę,
olbrzymią siłę fizyczną oraz szybkość reakcji i temperament charakteryzujący boksera ciężkiej
wagi i wielkiej klasy, a jednocześnie był najbardziej niecodziennym bokserem, jakiego
kiedykolwiek spotkałem. Nie tylko z powodu doskonałego wychowania, wykształcenia i kultury -
takich bokserów spotykało się już - ale dlatego, że na jego twarzy nie było widać żadnych śladów
po uderzeniach; nawet jego łuki brwiowe były nienaruszone. W dodatku nigdy o nim nie słyszałem.
Bogiem a prawdą, nie był to jednak argument. Jako lekarz nie interesowałem się specjalistami od
brutalnych ciosów, w ogóle mało zajmowałem się sportem.
Zagadkową postacią był również jego menażer, Solly Levin, oraz pastor Joseph Smallwood.
Solly nie wyglądał na menażera z Nowego Jorku, takiego typowego menażera znad Hudsonu. Był
raczej karykaturą menażera, był przeciwieństwem menażerów, o których czytałem w książkach.
Był zbyt naturalny, by mógł być prawdziwy. To samo można było powiedzieć o pastorze
Smallwoodzie, który sprawiał wrażenie portretu idealnego sługi bożego. Był słodki, blady,
anemiczny. Jeśli chodzi o jego reakcje, jego słowa, można je było z góry przewidzieć, nie
popełniając przy tym omyłki. Ale przecież z drugiej strony zbrodniarze byli z pewnością ludzmi
bardziej inteligentnymi od innych i staraliby się nie tworzyć tak karykaturalnych postaci, choćby po
to, aby nie zwracać na siebie uwagi. Chyba że był to właśnie ich sposób maskowania się.
Wiele pytań nasuwało mi się także w związku z Corazzinim. Stany Zjednoczone
wyspecjalizowały się w seryjnej produkcji tego typu administratorów i dyrektorów fabryk,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]