[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez zło, które uczynił zniechęcony
brakiem dobra. Jeszcze nie jest zgubiony,
jeszcze nie całkiem zmieniony w potwora,
któremu pomysły podsuwa wyobraźnia chora.
Zhańbiony nienawiścią nie utraci tronu i zachowa
wyświechtane szaty dziedzica, któremu w pacht
Bóg w akcie stworzenia oddał cały świat.
Wszak nie jest przeznaczeniem człowieka,
by jak bałwochwalca czcił artefakt.
Człowiek, stwórca pomniejszy,
stwarza świat w kaŜdym ze swych wierszy,
zapatrzony w boski akt stworzenia,
który jak załamane światło odmienia
się w jego duszy i rozszczepia jak samotną Biel
na wiele barw i odcieni, na uwadze mając cel,
który w nieskończonej ilości kombinacji
wyrazi jego zachwyt wobec boskich racji
w zwierciadle słowa. Miriady stworzeń
o kształtach, które wskazują na dzieło BoŜe,
powtarzają się w snach,
Ŝyją przekazywane w legendach.
ChociaŜ wszystkie zakamarki i szczeliny
świata zamieszkują elfy i gobliny,
jednak odwaŜyliśmy się zbudować bogom miłości
domy ze światła i ciemności,
świątynie pradawnych smoków,
gdyŜ takie było nasze prawo, choć nie wiemy, skąd się wzięło (korzystne czy nie), i
Prawo nie zginęło. WciąŜ Ŝyjemy zgodnie z prawem, które się nie zmienia, gdyŜ jesteśmy
Koroną stworzenia. Tak! Wiara w marzenia, choć osiągnęliśmy wiek męski, pozwala oszukać
nieśmiałe serce i straszny Fakt klęski. Skąd się bierze moc fantazji, potęga marzenia, która
szpetotę w piękno przemienia? Gdzie sny o potędze się urzeczywistniają, choć zwykłym
wymysłem się wydają? Wyobraźmy sobie cudowne wyzdrowienie po długiej chorobie,
ostateczne spełnienie, które nie jest czczym wymysłem, rekonwalescencją ducha, którą z
rozmysłem staraliśmy się odsunąć od swojej chorej duszy. Ale ból jest bólem, narzędziem
katuszy, co daje znak o przewlekłej chorobie. Niewdzięcznik próbuje zapomnieć o grobie i nigdy
nie opiera się złu, bo ze zła rodzi się ta straszna pewność, jak mgła gęstniejąca w bezgwiezdnej
ciemności, Ŝe zło istnieje.
Błogosławieni cisi, którzy nienawidzą zła, którzy z lękiem zamykają bramę przed złem,
czuwając nad swych bliskich snem, przy ubogim warsztacie tkackim przędą tkaninę pozłacaną
światłem mijającego dnia, łudząc się i wierząc, Ŝe nie wszystko odchodzi w Cień.
Błogosławieni potomkowie Noego, którzy budują małe arki i odpływają od bezpiecznego
brzegu,
Ŝeglując wbrew przeciwnym wiatrom tam, gdzie prowadzi światło,
łudząc się pogłoską o przystani, którą podsyca wiara, lecz zanim dopłyną do horyzontu,
ujrzą zamiast lądu przeraŜające widmo, które ukazuje się ludziom przed samą śmiercią.
Błogosławieni twórcy legend, obdarzeni talentem, jakiego się juŜ nie spotyka w epoce
pisma i nagrań fonograficznych. I nie dlatego, Ŝe ludzie zapomnieli o Nocy i uciekają się do
masowego organizowania rozkoszy na kwitnących jak lotos wyspach ekonomicznego szczęścia -
sprzeniewierzone dusze, które Kirke obdarzy zdradzieckim pocałunkiem, przemieniając ludzi
w świnie
(przy tym produkowane przemysłowo symulowane rozkosze podwójnie kuszą).
Takie wyspy ujrzeli daleko, a nawet piękniejsze
niŜ u niebezpiecznych wybrzeŜy Azji Mniejszej.
Dopłynęli tam, mimo wielu przestróg,
i spojrzeli śmierci w oczy z bliska,
i ponieśli ostateczną klęskę.
Jednak nie pogrąŜyli się w rozpaczy,
choć niejeden z nich własną otchłań zobaczył,
lecz częstokroć pośród błękitnych odmętów,
błędnie przebierając palcami nad instrumentem,
śpiewali o zwycięstwie, pewnie szarpiąc lirę,
a w ich gorejących sercach
płonęła legendarna odwaga,
która z pierwotnym lękiem się zmaga,
rozświetlając Teraźniejszość
i ciemną Przeszłość
blaskiem słońc, których, jak głosi stara opowieść,
nie widział dotąd Ŝaden człowiek.
Wskazali mi drogę minstrele, uderzając w struny,
śpiewając o niewidzialnym Ŝeglarzu, a uśmiech fortuny
sprawił, Ŝe poŜeglowałem po głębinie oceanu
w nieznanym celu, nie omieszkając
zwiedzić Kraju Czarów.
Potem jak narciarz, który zjeŜdŜa na deskach po górskim zboczu, jak awanturnik
goniący za czymś mglistym na Dzikim Zachodzie,
w czepku urodzony pechowiec,
któremu udało się zbiec
z oblęŜonej twierdzy,
gdzie głupcy Ŝyją dla pieniędzy,
nurzając się w nieczystościach,
a włada nimi tylko jedna Ŝądza,
by mieć jak najwięcej bogactwa,
nie bacząc na własne matactwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]