[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chodz szybciej pogonił mnie znowu Szurik. Jeszcze natkniemy się na
rangersów. Do Audina rzut beretem.
Zaczekaj zatrzymałem go, zapinając na walonkach paski nart.
Oddychałem miarowo, przyzwyczajając się do napływających z północy
rozproszonych fal energii. Ależ kiedyś było sympatycznie, gdy w ogóle ich nie
zauważałem! Te nowe zdolności są równie miłe, jak hemoroidy. Rozejrzę się
trochę i pójdziemy.
Zwieże powietrze ostatecznie oczyściło mi myśli, usunęło resztki snu, dlatego
nie zamierzałem brnąć na oślep, ale najpierw zlustrować okolicę czarodziejskim
wzrokiem. I, sądząc po ledwie widocznej zielonkawej poświacie na śniegu, między
nami a lasem czaiło się jakieś cholerstwo. Może kolonia grzybów szronowych, może
śnieżne robale zbudowały gniazda.
Musimy to ominąć oznajmiłem Szurikowi, który tymczasem wyjął jakąś
drewnianą szkatułkę. Na wprost nie można, jest zasadzka.
Rozumiem. Jermołow uchylił wieczko i uważnie przyjrzał się
kryształowej kuli wielkości mandarynki. Tak, jasna cholera! Gówniane oko
czarta! Nic nie widać!
A cóż to takiego? Zajrzałem mu przez ramię, ze zdziwieniem
obserwując, jak zielonkawe ogniki w głębi kuli układają się w mapę, na której
mrugała samotna czerwona kropka. Migoczące na krawędziach mapy cyfry nic mi
nie mówiły, a zielony krzyż z literami W i A nie mógł być niczym innym, jak
oznaczeniem wioski Audino. Nawigacja satelitarna czy co?
Jaka satelitarna?! Z byka spadłeś? Szurik potarł kryształową kulę.
Magiczna. W Gimnazjonie jakaś mądra głowa wymyśliła aparat, a nasi podgrandzili.
Danych do map dostarczyli, nastawiali latarni orientacyjnych. I teraz tego używamy.
Ile to kosztuje? zaciekawiłem się.
Nie wiem, to służbowe. Cholera, tylko wzrok psuje poskarżył się
Jermołow. Dobrze, wiemy mniej więcej, dokąd teraz pójść. Gdzie, powiadasz, ten
niebezpieczny obszar?
Plama jest o sto pięćdziesiąt metrów na wprost. Popatrzyłem w ciemne
niebo zaciągnięte niskimi chmurami i skuliłem się mimo woli: zdawało mi się czy
naprawdę na horyzoncie zalśniły bladobłękitne odblaski zorzy? To nie wróżyłoby nic
dobrego.
Rozumiem. Szurik zakreślił ołowianym sztyftem koło na powierzchni
kryształu, a kula zajaśniała miękkim, pomarańczowym blaskiem. To, żeby
przypadkiem nie wlezć.
Słuchaj, a nie można nas namierzyć przez to cudo? zaniepokoiłem się,
kiedy Jermołow zamknął pudełko i powiesił je sobie na szyi.
Nie, pracuje tylko na odbiorze. I jest w dodatku ekranowane. Dobrze,
kulamy siÄ™.
Poczekaj?
Czego znowu?
Słyszysz? Przechyliłem głowę i odciągnąłem ucho futrzanej czapki.
Co mam słyszeć?
Jakby wycie wilka.
I niech sobie wyje. Jermołow ruszył w stronę lasu.
Przedzieranie się przez zaśnieżone pole, nawet na szerokich myśliwskich
nartach, było atrakcją raczej średnią. Mało tego, że pot spływał strumieniami, to cały
czas trzeba uważać, bo jeszcze z zaspy wychynie kikimora albo listopadowy płastun.
A przecież należy przy tym sprawdzać drogę wewnętrznym wzrokiem, żeby nie
wpakować się w jakąś bryndzę. I chociaż pośrodku pustego pola niebezpieczne
miejsca rzadko się zdarzają, kto wie czy śnieg nie przyprószył jakichś ruin?
Udało nam się przebrnąć bez komplikacji mniej więcej trzy czwarte drogi, a
potem Szurik nieoczekiwanie zatrzymał się, żeby zerknąć na kryształową kulę.
Nic nie czujesz? PociÄ…gnÄ…Å‚ nosem.
Północą pachnie odparłem, kilka razy głęboko wciągając mrozne
powietrze. Nadpłynęły...
Zgadza się. Jermołow był całkowicie spokojny. Przygarbił się, odwrócił
od coraz silniejszego wiatru. Myślisz, że nie zdążymy dojść do lasu?
Nie, musimy się okopać. Potrząsnąłem głową, czując, że zaczyna mi
zatykać uszy. Burza zaraz nas nakryje.
Szlag jasny. Niech to cholera wezmie zaklÄ…Å‚, wpatrujÄ…c siÄ™ w niebieskie
rozbłyski nad lasem, ale nie sięgał po zawieszoną przy pasie saperkę.
Czego stoisz? Kopiemy! Trąciłem go. Ja się zajmę teraz okręgiem
ochronnym.
Nie wysilaj się! Jermołow wydobył z wewnętrznej kieszeni telefon
komórkowy, założył baterię i zaczął gorączkowo naciskać guziki. Zaraz wszystko
będzie.
A tobie co odbiło?! zawołałem, przekrzykując świst wiatru. Do nieba
chcesz dzwonić?! SOS wzywać?
Wszystko, idziemy. Schował telefon, pochuchał na zdrętwiałe od mrozu
palce. Ruszaj się, mówię, ładunek nie wystarczy na długo, musimy dotrzeć do
lasu.
A co właściwie zrobiłeś? spytałem. Nic nie pojmowałem, miałem
wrażenie, że znalezliśmy się w oku cyklonu. Wokół wichura, a u nas cisza taka, że
słychać skrzypienie śniegu pod nartami.
To nie telefon, ale czarofon. Aktywowałem Serce burzy odpowiedział
Szurik, ciężko dysząc. Schował głowę w ramiona, kiedy w pobliżu uderzyła
szafirowa błyskawica. Jest w nim piętnaście albo nawet dwadzieścia zaklęć.
Akumulator ma tylko kryształowy, karat na trzydzieści, więc na długo nie wystarczy.
Gdzie zdobyłeś?
O mały włos byłbym skręcił w bok, widząc pędzącą mi na spotkanie ścianę
śniegu. W lazurowych odblaskach niedalekich błyskawic tumany niesione zawieją
przez chwilę przybierały kształty polatujących nad ziemią piekielnych stworów, a
przestrzeń dookoła dosłownie trzeszczała od przepajającej ją magicznej energii. Aż
mrówki chodziły po skórze, kiedy oglądałem burzę magiczną z tak niewielkiej
odległości.
A kupiłem za twoje pieniądze. Szurik ledwo się powstrzymał, aby nie
wypuścić serii w jadącego na skrzydlatym koniu trzyrogiego potwora, ale ten
[ Pobierz całość w formacie PDF ]