[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Opuścili piwnicę i zamknęli drzwi od zewnątrz. Natychmiast Sam Hawkens znalazł
się na najwy\szym stopniu i nasłuchiwał. Kroki całej trójki przebrzmiały, sień była pusta.
Sam szybko odsunął rygiel, wyszedł z piwnicy i zatrzasnął za sobą drzwi.
Ale dokąd uciekać? Przed domem tłoczyli się ciekawscy, a więc do tylnego wyjścia!
Sam znalazł się na podwórzu okolonym po większej części płotem z desek, wokół placu
znajdowały się stajnie. Nie widać było \ywej duszy. Najwyrazniej wszyscy zaszyli się w
jakichś kryjówkach ze strachu przed diabłem. Sam zamierzał właśnie przelezć przez płot lub
oderwać kilka zmurszałych desek, kiedy nagle zauwa\ył furtkę i to tak blisko domu, \e mógł
się do niej zakraść idąc wzdłu\ muru. Wszystko układało się wspaniale. Prędko przemknął i
znalazł się najwidoczniej w przydomowym ogródku.
Rozejrzał się dookoła i po lewej stronie odkrył wyjście z ogrodu. Rzecz jasna Sam nie
wiedział, dokąd go ono zawiedzie, ale chodziło mu głównie o to, aby jak najbardziej oddalić
się od domu. Dlatego posuwając się wzdłu\ płotu dotarł do furtki, której zamknięcie stanowił
jedynie drewniany rygiel. Odsunął go i wyjrzał ostro\nie na zewnątrz. Przed nim znajdowało
się coś na kształt ciasnej uliczki utworzonej przez drewniane płoty. Równie\ tutaj nie było
widać ani jednego człowieka.
- Na dobrego Manitou! - odetchnął z ulgą. - Moja przygoda znalazła szczęśliwe
zakończenie, jeśli się nie mylę!
Biegł dalej, wiele razy skręcał i mijał ró\ne domy, a\ doszedł od drugiej strony na
plac, na którym ciągle jeszcze stał tłum ludzi czekających na wyjaśnienie zagadki, co diabeł
nabroił w budynku urzędowym.
Dick Stone i Will Parker stali nieco na uboczu, wsparci o kilka bali, z niewiadomego
powodu wbitych w tym miejscu w ziemiÄ™ i z zatroskanymi minami obserwowali fasadÄ™
budynku. Wiedzieli, \e ich przyjaciel Sam Hawkens jest w środku i sądzili, \e sytuacja w
jakiej się znalazł prawdopodobnie wymaga ich pomocy. Dlatego te\ jak tylko go ujrzeli, ich
miny natychmiast się rozpogodziły.
- Ale\, stary Samie, skąd to cię przywiał wiatr? - spytał Will. - Myśleliśmy, \e jesteś
w starym wigwamie tutejszego naczelnika a ty przybiegłeś z całkiem innej strony!
Martwiliśmy się o ciebie!
- Martwić się, co to za pomysł? Czy\bym był \ółtodziobem, \ebyście musieli się o
mnie martwić?
- Nie. Ale nawet na naszej Ziemi Obiecanej, na Dzikim Zachodzie nawet
najdzielniejszy człowiek mo\e wpaść w tarapaty i stracić przy tym swój skalp.
- Mój skalp opłaciłem uczciwie bobrzymi futrami i niech cię o niego głowa nie boli,
kochany Willu!
- Ale tutaj nie jesteśmy ani w puszczy, ani na prerii, lecz na tej przeklętej Syberii,
gdzie mówią językiem, którego \aden diabeł nie zrozumie. I jak tam było w tym pałacu?
- Pięknie Nawet fantastycznie, jeśli się nie mylę. " - Miło to słyszeć!
- Poszło tak dobrze, \e przyniosłem ze sobą dwa karteluszki, hi-hihihi!
Sam pokazał przyjaciołom oba banknoty.
- Co to za obrazki?
- Dwa banknoty tysiÄ…crublowe.
- Jak zdobyłeś tyle pieniędzy?
- Jak ka\dy porzÄ…dny hultaj, hihihihi! -Tyje...?
- ...zwędziłem. Tak. Panu naczelnikowi.
- Jak to zrobiłeś?
- WziÄ…Å‚em mu trochÄ™ z kieszeni.
- Dick, słyszysz? Zwędził! I to z kieszeni!
- No, stary Samie - pokiwał głową Dick, - hultajem nie jesteś, więc myślę, \e te
pieniądze przykleiły ci się do palców w czasie załatwiania jakiejś uczciwej sprawy.
- Zgadłeś, Dick. Buchnąłem coś innego, a te pieniądze tylko przypadkiem.
- A więc jednak coś buchnąłeś?
- Tak. Kiedy taki człowiek jak ja bierze kurs na więzienie, to idzie na całość. Sam
Hawkens nie lubi połowicznych rozwiązań.
I zadowolony z siebie zachichotał w swoją rozczochraną brodę.
- Mój Bo\e, mówisz jak herszt zbójców! - wtrącił Will.
- Przecie\ nim jestem, a wy jesteście moją bandą, hihihihi1
- Dziękuję! Nie mam zamiaru pewnego pięknego dnia bujać się na szubienicy.
- Odciąłbym cię, Will, jeśli się nie mylę. Ale patrzcie, drzwi się otwierają! Wychodzi
pan rotmistrz. Ma na sobie mundur kozacki, a dopiero co był w...
- ...smole i pakułach!
- Nie, zmył to naftą, potem nało\ył całkiem zwyczajne ubranie, spodnie, kamizelkę i
kurtkę. Awięc odkąd opuścił piwnicę jeszcze raz zmienił skórę.
- Piwnica? Czy był w piwnicy?
- Tak, on, dwóch innych, a tak\e niejaki Sam Hawkens. Spójrzcie, woła do środka
zaklinacza diabłów! Teraz wywiedzie go w pole.
- SkÄ…d wiesz?
- Słyszałem. Ale oto i nasz zaklinacz. Słuchajcie!
Stary podniósł głos. Dick i Sam nie rozumieli oczywiście ani słowa i Sam -musiał im
wszystko tłumaczyć.
- On mówi, \e na skutek wypowiedzianego przez niego zaklęcia diabeł i jego babka
uciekli do budynku rządowego i tam ze strachu ulotnili się przez komin. Niebezpieczeństwo
dla ich kochanego miasta zostało za\egnane i mo\na się spokojnie rozejść do domów.
Patrzcie, ludzie \egnają się potrójnym znakiem krzy\a i rzeczywiście opuszczają plac! Oto,
jak załatwia się takie sprawy w tym szczęśliwym kraju. W Ameryce zatłukliby go na śmierć,
albo powiesili na najbli\szym drzewie, hihihihi!
- Idziemy stÄ…d?
- Nie. Pan rotmistrz na pewno wda się zaraz w pogawędkę z oboma wartownikami.
Chciałbym posłuchać, co powie.
Sam Hawkens nie pomylił się. Jeszcze zanim tłum całkowicie się rozproszył, rotmistrz
ponownie wyszedł z domu. Kiedy ujrzał trójkę Amerykanów, których przywódca tak szorstko
potraktował go podczas wczorajszego balu, uznał, \e nale\y wzbudzić w nich więcej
szacunku dla siebie i w tym celu posłu\ył się godnymi po\ałowania wartownikami.
Przejechał ka\demu z nich kilka razy pejczem po grzbiecie wrzeszcząc przy tym:
- Macie, psy! Ju\ ja was nauczę zaniedbywania obowiązków! To wasza wina, \e
diabeł i jego babka uwolnili więznia! A to macie za karę! - pieniąc się ze złości wymierzał im
cios za ciosem. - Staliście ju\ całą noc i postoicie jeszcze do wieczora, bez jedzenia i picia. A
potem dostaniecie po sto batów na gołe plecy!
- Ojczulku! - jęczał jeden. - Przecie\ umrzemy! Tak długo stać, a potem jeszcze sto
batów, och, tego nikt nie wytrzyma!
Rotmistrz roześmiał się grubiańsko.
- Takich jak wy nie szkoda! Wasze mięso ka\ę rzucić wilkom na po\arcie.
- Aaski!
- Milcz, bo ka\ę cię związać na godzinę przed chłostą i nasypać wam pieprzu do
oczu! j
Kozacy zamilkli przera\eni. Rotmistrz odszedł z podniesioną głową rzucając
nienawistne spojrzenie na myśliwych z prerii.
- Sto batów! - - zawołał oburzony Dick Stone, kiedy Sam Haw-kens przetłumaczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]