[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obiektów stałych (fixed objects) wymienionych powyżej, i oczywiście także innych, jak kominy, zapory
wodne, maszty wysokiego napięcia, dzwigi, skocznie narciarskie, pomniki... Wszystkiego, co jest
wystarczająco wysokie, aby można było oddać skok.
1.
Pokazano widok z kamery numer osiem. Wyścigowiec zbliżył się właśnie do jednej z
wiertnic, które lśniły przed nim w świetle noktowizorów. Kamera sunęła powoli, obraz drżał i
chwiał się. Najwyrazniej człowiek ledwo szedł, potykając się i słabnąc. Jęczał i płakał, ale
wciąż parł przed siebie. Do Stróżów. Do ludzi.
Zachwiał się, oparł o pobliską obudowę wiertła. Nagle wydał z siebie wysoki, przerazliwy
okrzyk i tak jak stał, upadł.
- A to ci niespodzianka - zadumał się prowadzący. - Cyjanek? Tutaj, prawie na granicy strefy?
Czy to możliwe, że Drwale borują Fiołkowi w zębach przez cały dzień, a potem nie czyszczą
swoich zabawek? - Pokręcił głową z dezaprobatą. - To straszne, panowie, jak można!
Wstał, podszedł do mapy i dotknięciem palca zgasił żywą czerwień kropki numer osiem,
zastępując ją ponurym fioletem.
2.
Trójka wciąż klęczał na rogu Filtrowej i Krzywickiego. Patrol zatrzymał się na dobre. Stróże
raz na jakiś czas kiwali głowami, jakby prowadząc ożywioną konwersację. Ani razu nie
spojrzeli w kierunku zawodnika, a ten wnet zaczął się niecierpliwić. Popatrzył do tyłu, jak
gdyby sprawdzał, czy opłaca mu się zawracać. W końcu poderwał się i pognał przed siebie, w
FiltrowÄ….
Patrol odwrócił się jednocześnie. Dostrzegli intruza, część z nich podążyła wprost za nim,
część pobiegła Nowowiejską.
Wyścigowiec przebiegł kawałek Filtrową, wpadł do jednego z budynków. Skręcił w korytarz,
przywarował plecami do ściany. Podniósł broń. Za wszelką cenę starał się wytłumić głęboki,
niespokojny oddech. Szczelny kombinezon dosyć wydatnie tłumił dzwięki, być może Stróże
go nie usłyszą.
Przez chwilę panowała cisza. Zawodnik rozglądał się uważnie, wreszcie powoli, cicho ruszył
korytarzem...
Kopnięte z mocą drzwi opadły na podłogę tuż przed nim, część oddziału wdarła się przez
okno do gabinetu i teraz wysypała się na korytarz. Kilku innych stanęło mu w pewnej
odległości za plecami. Wzięli go z dwóch stron, w korytarzu złowrogo błyskały lufy.
Trójka wyprostował się. Opuścił broń, pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie powiedział nic.
Jeden ze Stróżów podszedł do niego, przyłożył wylot lufy karabinu do gardła. Tamten pojął,
w czym rzecz, odchylił głowę. Tak najszybciej, tak najmniej boli.
Stróż nacisnął spust.
Kamera zalała się czerwienią, obraz zgasł.
3.
Szóstka złowił kątem oka jakiś ruch. Natychmiast przetoczył się po schodach, przywierając
do balustrady, po czym podniósł wzrok. Na galeryjce naprzeciw niego ktoś wystawił dużą,
białą tablicę biurową, na której widniały wyraznie nakreślone markerem litery. Dogadamy
się? brzmiał napis. Nic nie mów, konkurencja słyszy.
Zawodnik numer sześć pomyślał przez chwilę, po czym wystawił nad barierkę rękę z
uniesionym kciukiem. Schował ją zaraz.
Tablica zjechała w dół, by po chwili pojawić się ponownie. Teraz widniało na niej:
Wykończymy pozostałych, podzielimy się kasą.
Kamera pokazała widok z numeru siedem. Nad balustradką uniósł się pośpiesznie
wystawiony do góry kciuk.
Siódemka wstał. Przeszedł pustą antresolą do schodów, zabierając ze sobą tablicę. Powoli,
ostrożnie schodził, obserwując uważnie Szóstkę. Tamten także podniósł się i zdążał ku niemu,
przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ badawczo.
Stanęli wreszcie naprzeciwko, popatrując po sobie w napięciu. Wreszcie Szóstka sięgnął po
tablicę i marker. 500 000 wystarczy, nabazgrał pośpiesznie i dodał pod spodem znak
zapytania.
Siódemka pokiwał gorliwie głową. Odebrał marker tamtemu. Byle wyjść, dopisał.
Szóstka odłożył tablicę. Podali sobie dłonie.
Ruszyli naprzód, plecy w plecy, osłaniając się wzajemnie.
4.
Czwórka wybrnął z labiryntu szpitali między Nowogrodzką a Oczki, wyślizgnął się przez
lekko uchylone, wielkie, ciężkie drzwi Collegium Anatomicum. Nisko schylony, przebiegł
przez pierwszą linijkę ulicy Chałubińskiego, przywarował pod wiaduktem, którym niegdyś
samochody jezdziły ponad skrzyżowaniem z Jerozolimskimi. Rozejrzał się, przeskoczył tory
tramwajowe, znów przywarował pod drugą częścią wiaduktu. Przemknął przez pozostałe
jezdnie i zanurkował pomiędzy gruzy, zaścielające wejście do patio Marriotta.
- Chodzisz jak ostatnia pizda, kolego kapitanie - parsknął Kamieńczyk wzgardliwie. - Aż tak
ci padło na psychę? Zapominasz, jak trzymać broń?
Umilkł, przeżuwając spieszne myśli. Nie, to niemożliwe. Drakkar to zawodowiec, takie
rzeczy ma wmurowane w odruchy. A zatem pewnie specjalnie udaje, że bojowo jest do
niczego, tak przed kamerami. Jeżeli przeciwnicy mają podgląd na wyścig, lepiej, żeby go
lekceważyli. Jasne jak dzień.
- Proszę państwa! - obwieścił prowadzący, odwracając się do kamer. - Oto mamy pierwszego
zawodnika, który przekroczył wewnętrzną granicę strefy śmierci. Brawo, Czwórka! - Zawiesił
na chwilÄ™ glos.
- Czy nadal będzie mu się tak dobrze wiodło? Czy może jednak wyprzedzą go zjednoczeni...
chwilowo! - zastrzegł z dość cynicznym uśmiechem - ...koledzy? A może Dwójka wyplącze
się wreszcie z pułapki metra? Albo Dziewiątka będzie szybszy, też jest już blisko? -
Uśmiechnął się jeszcze raz, oczy mu błyszczały niesamowitym, wewnętrznym ogniem. -
Wciąż możecie obstawiać, pamiętajcie! - Odwrócił się z powrotem ku ekranom. - A wyścig
trwa!
5.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]