[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naszyjnik. Jaką miał wtedy minę. Zacisnęła palce na me
dalionie. To niemożliwe, powtórzyła w myślach i zmusiła
się, by na niego jeszcze raz spojrzeć. Do oczu napłynęły
jej łzy. Pytanie nie chciało przejść przez gardło.
- John?
Gdy spojrzał na nią, zobaczyła, że jego oczy mają ten
sam kolor bursztynu co jej własne.
- Znałeś Darię Jean Keller?
Przez chwilę, która wydawała się długa jak sama wie
czność, stał nieruchomo. W końcu odwrócił wzrok. Zciąg
nął czapkę jeszcze niżej na czoło.
- Może.
Serce na moment przestało jej bić.
141
- Była moją matką.
- Tak myślałem.
Macy czekała, by powiedział coś więcej. Gdy się nie
odezwał, rzuciła łopatę i podeszła do niego. Nogi miała
jak z drewna, każdy krok wydawał jej się nieprawdopo
dobnie długi.
- Jesteś moim ojcem?
John wziął na łopatę żwir i rzucił go na stertę.
- Nie.
- Spójrz na mnie! - krzyknęła zdesperowana. - Spójrz
mi w oczy i powiedz, że nie jesteś moim ojcem!
Wbił łopatę w ziemię, a potem powoli odwrócił się twa
rzą do niej. Jego spojrzenie było puste, obojętne.
- Nie jestem twoim ojcem.
Kłamał. Wiedziała, że kłamie. Wszystko w niej zawrza
ło ze złości i żalu. Ale nie będzie płakać. Nie pozwoli, by
zobaczył jej łzy.
Złapała medalionik i zerwała go z szyi. Patrząc mu
w oczy, rzuciła go pod nogi i popędziła do dżipa.
W połowie drogi do domu w końcu nie wytrzymała.
Zjechała na pobocze i wybuchnęła rozpaczliwym szlo
chem. Płakała, aż nie została jej już ani jedna łza, a w sercu
czuła dojmującą pustkę.
Rory. Potrzebowała go. Chciała znalezć się w jego
opiekuńczych ramionach. Chciała poczuć jego siłę.
Na oślep poszukała w torebce telefonu i wybrała nu
mer.
- Halo - odezwała się jakaś kobieta.
Zaskoczona, przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie
głosu.
142
- Przepraszam - powiedziała w końcu. - Pewnie się
pomyliłam, wybierając numer.
Już chciała dzwonić jeszcze raz, ale kobieta powie
działa:
- Chciała pani rozmawiać z Rorym?
- Tak.
- Niestety - powiedziała kobieta - on teraz... nie mo
że podejść. Czy mam przekazać jakąś wiadomość?
Macy z trudem wydukała, że nie, a potem bezsilnie
wypuściła telefon z ręki. Usiłowała wynalezć logiczne
wyjaśnienie powodu, dla którego telefon Rory'ego odbie
ra jakaś kobieta. Pewnie to ktoś, kto pracuje w jego skle
pie, mówiła sobie.
Ale senny głos tej kobiety zmusił Macy, by przyjęła do
wiadomości przykrą prawdę: Rory jest jedynym mężczy
zną w jej życiu, ale to nie oznacza jeszcze, że i ona jest
w jego życiu jedyną kobietą.
Mieszkając w przyczepie, łatwo jest wyjechać z mia
sta. Macy zebrała się w niecałe pół godziny. Nie było
nikogo, z kim chciałaby się pożegnać, nikogo, kto życzył
by jej dobrej podróży. Wyjechała z Tanner's Crossing tak
samo, jak tu przyjechała. Sama.
Rory zajechał na parking. Już stawał, ale nie mogąc
uwierzyć własnym oczom, objechał go jeszcze raz. Jednak
gdy spojrzał po raz drugi, nadal nie zobaczył przyczepy
Macy.
Zaskoczony, zatrzymał się na miejscu, które do tej pory
zajmowała. Odjechała, powiedział sobie. Ale dokąd?
143
W nadziei, że Woodrow będzie wiedział, ponieważ to
właśnie jego rano prosił o przekazanie wiadomości, sięg
nął do kieszeni po swój aparat komórkowy i zaklął, gdy
sobie przypomniał, że zabrała go Andrea. Wyskoczył
z furgonetki i pobiegł do sąsiedniej przyczepy. Zapukał,
w drzwiach pojawiła się kobieta.
- Słucham? - spytała podejrzliwie.
- Czy mógłbym od pani zatelefonować?
Popatrzyła nad jego ramieniem na furgonetkę.
- Jeśli szuka pan kobiety, która tu parkowała przycze
pę, to ona odjechała.
- Tak, proszę pani - odparł Rory, z trudem hamując
zniecierpliwienie. - Ale chciałbym zadzwonić do brata
i spytać, czy wie, gdzie ona się wybrała.
- Czy pana brat to potężnie zbudowany mężczyzna?
- Tak.
- Wątpię, by wiedział. Był tu dwie godziny temu i też
jej szukał. Powiedziałam mu to samo co panu. Ona wyje
chała.
- Dziękuję - mruknął Rory i, przeciągając w despera
cji ręką po włosach, poszedł do pikapa.
Postanowił pojechać do sklepu Maw Parker. Maw ra
czej nie będzie wiedziała, gdzie pojechała Macy, ale wie
działa za to, gdzie mieszka John Sullivan. A jeżeli w ogóle
ktoś się orientuje, co zamierzała zrobić Macy, na pewno
będzie to Duch.
- Sullivan! - zawołał Rory, wyskakując z pikapa. -
Sullivan! - krzyknął niecierpliwie jeszcze raz.
Gdy nie było odpowiedzi, stanął i rozejrzał się. Zo-
144
baczył świeżo usypany kopczyk żwiru przy niskim płot
ku i poszedł tam. Obok porzuconej łopaty coś meta
licznie błyszczało. Przepełniony strachem, rzucił się na
kolana.
- O Boże, nie - jęknął, podnosząc zerwany łańcuszek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]