[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję za komplement, ale on... - zerknęła na licznik wehikułu - nie jezdzi chyba szybciej niż siedemdziesiąt
na godzinę. Po co ci licznik z zakresem do 240 kilometrów?
- Wehikuł z górki i z wiatrem może rozpędzić się do niebotycznych prędkości - odpowiedziałem żartem.
Kilkanaście minut wystarczyło nam, by dojechać do %7łukowic. Zatrzymaliśmy się na błotnistym poboczu, przed
niewielkim kościółkiem. Z tego co pamiętałem z przewodników, %7łukowice pierwszy raz były wzmiankowane w
kronikach w 1229 roku, a kościół pod wezwaniem świętej Jadwigi w 1376 roku. Znany w obecnym kształcie został
wybudowany w XV wieku. Akurat starsze panie z kółka różańcowego sprzątały wnętrze świątyni, więc weszliśmy do
środka i obejrzeliśmy jego skromne wnętrze.
Luscinia na moment uklękła w ławce i pomodliła się. Dyskretnie wyszedłem, by jej nie przeszkadzać swoją
obecnością i poczekałem na zewnątrz. Potem przez mostek na bezimiennym strumyku przeszliśmy pod pałac. Była to
widoczna z daleka, dwuskrzydłowa budowla z mansardowym dachem. Otaczały ją zabudowania gospodarcze
dawnego folwarku, czworaki i remontowany właśnie mur. W parku między drzewami były rozwieszone sznury, na
których suszyły się ubrania.
Z tablicy informacyjnej koło wejścia wynikało, że jest to schronisko prowadzone przez zakonników dla ludzi,
którzy pobłądzili w życiu. Nacisnąłem przycisk dzwonka. Po chwili otworzył nam drzwi uśmiechnięty młodzieniec, z
bujną szopą jasnych włosów, promiennym uśmiechem i intensywnie niebieskimi oczami.
- Witam! - powiedział przyglądając się nam.
Przedstawiłem mu się, pokazałem legitymację służbową i wyjaśniłem, że chciałbym zobaczyć wnętrze pałacu,
ponieważ poszukuję śladów pobytu w tym miejscu Fryderyka II.
- Co za czasów doczekaliśmy, że polski urzędnik zajmuje się pruskim królem - uśmiechnął się. - Napiją się państwo
czegoÅ›?
Grzecznie odmówiliśmy, a zakonnik oprowadzał nas po budynku. Trwał w nim remont prowadzony przez
mieszkańców schroniska. Po wielu było widać, że niejedno w życiu przeszli i z niejednego pieca przyszło im jadać
przysłowiowy chleb. Tak więc wędrowaliśmy między polowymi łóżkami, metalowymi szafkami na ubrania, workami z
cementem, stertami cegieł i desek, aż doszliśmy do dawnej sali balowej, zachowanej najlepiej, z parkietem
wykonanym z różnych gatunków drewna i dużymi oknami. Wciąż można było tu obejrzeć barokowe sztukaterie,
ozdobny, duży piec w rogu i malowidło na ścianie.
- Podobno to jest pamiątka po Fryderyku II - oznajmił zakonnik.
Przyjrzałem się sielskiemu pejzażowi, ze sceną pikniku na pierwszym planie. Jedna z dam tańczyła, a przygrywali
jej dworzanie. Z boku widać było pastuszka, głębiej statek płynący po rzece i biały kościół na wyspie, podobny do
tego, w którym uwięzili mnie Micha i Klamka.
- Słyszałem legendę, że król sfinansował wykonanie tego fresku, ale po co, nie wiem - powiedział zakonnik.
Aparatem cyfrowym zrobiłem zdjęcia malunku i po obejrzeniu reszty obiektu pożegnaliśmy zakonnika.
- I nic - westchnęła Luscinia, gdy wracaliśmy do wehikułu.
- Bo wciąż nie wiemy, na co trzeba zwracać uwagę - odpowiedziałem.
- Może po prostu nie ma w tobie dość miłości?
- Nie rozumiem.
- No, tylko zakochani znajdą skrytkę tego Prószyńskiego.
Sebastian MIERNICKI PAN SAMOCHODZIK I KRÓLEWSKA BALETNICA
Opracował: rodHar_ 61 / 81
Roześmiałem się.
- O to ci chodzi? - dziwiłem się. - Moim zdaniem, to tylko jakaś przenośnia, odniesienie do jakiejś sentencji,
wiersza, czegoś, co znali Prószyński i Anna. Co różni spojrzenia osoby zakochanej od niezakochanej?
- Kochankowie sÄ… zapatrzeni w siebie nawzajem.
- Tak, dlatego na obrazach Prószyńskiego zapewne odnalezlibyśmy w postaciach kobiecych rysy twarzy jego
ukochanej. To wszystko.
- Jestem pewna, że tylko ci się tak wydaje.
- Przekonamy siÄ™, jak odnajdziemy skarb.
Wsiedliśmy do wehikułu i uruchomiłem silnik.
- I co teraz? - zapytała Luscinia. - Dokąd jedziemy?
Nie miałem pojęcia, co teraz powinienem był uczynić, gdzie szukać wskazówek. Wydawało się, że jedyne
podpowiedzi mogą znajdować się na obrazach Prószyńskiego, ale nie potrafiłem w nich nic takiego wypatrzyć.
- Pozostaje mi tylko zakochać się w tobie i zaprosić cię do kawiarni - zażartowałem.
- Zgoda - Luscinia skinęła głową. - Zacznijmy wszystko od początku i wróćmy do restauracji, gdzie spotkaliśmy się
pierwszy raz. W końcu tam popełniliśmy pierwsze błędy...
- Jakie?
- W ocenie. Ty zachowywałeś się jak szpieg, przyczajony, nieufny, zamknięty w sobie. Ja patrzyłam na ciebie jak
na... - szukała odpowiednich słów.
- Prostaka, szaraczka, nikogo wartego uwagi - podpowiadałem. - Zapewne tak jest nadal.
Luscinia obróciła się do mnie, położyła mi rękę na ramieniu, przysunęła bliżej. Spojrzała mi w oczy. Czułem
zapach jej perfum, ciepło jej dotyku, znowu byłem pod wpływem jej czarów. Pełen nagany wzrok staruszki, która
przechodziła obok wehikułu i widziała tę scenę, uratował mnie przed zrobieniem jakiegoś głupstwa.
- Jedzmy - powiedziałem wrzucając pierwszy bieg.
Gdy jechaliśmy do Głogowa, otworzyłem okno, by pęd powietrza ostudził mnie, pozwolił ochłonąć.
- Miałeś kiedyś jakąś narzeczoną? - w pytaniu Luscinii odczułem nutkę jadu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]