[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brodą i obnażoną szablą w ręku, wisiały niemal w każdym moskiewskim
domu i u drobnych urzędników, i u kupców, i u zamożnych
obywateli.
Takiego żalu nie okazywano nawet w marcu ubiegłego roku, podczas
panichidy po zamordowanym podstępnie cesarzu Aleksandrze
Wyzwolicielu, kiedy zapanowała całoroczna żałoba, a ludzie nie stroili
siÄ™, nie bawili, nie chodzili na komedie i nie robili sobie ozdobnych
fryzur.
Jeszcze na długo przed tym, zanim kondukt żałobny przeszedł do
Krasnej Bramy, gdzie w cerkwi Trzech Zwiętych miało się odbyć
nabożeństwo żałobne, chodniki, okna, balkony, a nawet dachy na Pasażu
Teatralnym, Aubiance i Miasnickiej były pełne widzów. Chłopcy
powspinali się na drzewa, a najśmielsi na rynny. Wzdłuż całej trasy
ustawili się szpalerami żołnierze garnizonu moskiewskiego i
wychowankowie szkół Aleksandrowskiej i Junkierskiej. Na Dworcu
Riazańskim już czekał pociąg żałobny: piętnaście wagonów,
ozdobionych flagami, krzyżami świętego Jerzego i dębowymi liśćmi.
Skoro Petersburg nie chciał pożegnać się z bohaterem, to niechże mu się
pokłoni matka Rosja, której samo serce znajduje się między Moskwą a
Riazaniem, tam gdzie w powiecie ranienburskim, we wsi Spasskoje,
Biały Generał miał znalezć wieczny odpoczynek.
Kondukt rozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na dobrÄ… wiorstÄ™: samych poduszek z orderami
zmarłego były dwa dziesiątki. Gwiazdę Zwiętego Jerzego pierwszego
stopnia niósł dowódca Petersburskiego Okręgu Wojskowego, generał
piechoty Ganiecki. A ileż wieńców, ile wieńców! Olbrzymi od kupców z
Ochotnego Riadu, i od Klubu Angielskiego, i od Moskiewskiego Urzędu
Mieszczańskiego, i od kawalerów świętego Jerzego nie sposób
wszystkich wymienić. Przed lawetą armatnią, wysłaną malinowym
aksamitem i uwieńczoną złotym baldachimem, jechali heroldowie z
odwróconymi pochodniami, potem kierujący pogrzebem: generał
gubernator i minister wojny. Za trumnÄ…, samotnie, na karej arabskiej
klaczy jechał brat i osobisty przedstawiciel najjaśniejszego pana, wielki
książę Kiriłł Aleksandrowicz. Za nim adiutanci prowadzili okrytego
żałobnym czaprakiem śnieżnobiałego Bajazeta, sławnego
achałtekińskiego rumaka Sobolewa. A dalej maszerowała wolnym
krokiem straż honorowa, niesiono skromniejsze wieńce i z obnażonymi
głowami szli najważniejsi goście dostojnicy, generałowie, radni dumy
miejskiej, finansiści. Widowisko było imponujące, z niczym
nieporównywalne.
Czerwcowe słońce, jak gdyby zawstydzone, że świeci tak promiennie,
ukryło się za chmurami, dzień zrobił się szary, a kiedy procesja dotarła
do Krasnej Bramy, gdzie stutysięczny tłum pochlipywał i żegnał się
znakiem krzyża, zaczął siąpić drobny deszczyk. Natura dostosowała się
do nastroju mieszkańców.
Fandorin przedzierał się przez gęsty tłum, usiłując znalezć
oberpolicmajstra. Skoro świt, o ósmej, zawitał do domu generała przy
bulwarze Twerskim, ale się spóznił; powiedziano mu, że jego
ekscelencja pojechał już do Dussault . To nie żarty: taki dzień, taka
odpowiedzialność. I wszystko na głowie jednego Jewgienija Osipowicza.
Odtąd już pech nie opuszczał Fańdorina. Przy wejściu do hotelu
Dussault kapitan żandarmerii powiedział, że generał był przed chwilą
i dopiero co pojechał do urzędu . W urzędzie, na Małej Nikickiej,
Karaczencewa też już nie było; popędził, żeby dopilnować porządku
przed świątynią nie dopuścić do powstania ścisku.
Rozwiązać ten pilny, arcyważny problem mógł generał gubernator.
Tego nie trzeba było szukać na czele konduktu, zewsząd widoczny,
siedział w pomnikowej pozie na swym siwojabłkowitym ogierze. Ani
mowy o tym, żeby się do niego dostać.
W cerkwi Trzech Zwiętych, dokąd Fandorin wszedł tylko dzięki
sekretarzowi księcia, który się akurat napatoczył, nie było nic a nic
lepiej. Asesor kolegialny wykorzystał naukę skradających się :
przecisnął się prawie do samej trumny, ale dalej ludzkie plecy tworzyły
już prawdziwy mur. Władimir Andriejewicz stał obok wielkiego księcia i
księcia Lichtenburskiego, uroczysty, wypomadowany, ze starczą łzą w
wybałuszonych oczach. Nie było żadnej możliwości, żeby z nim
porozmawiać, a gdyby nawet była, nie zorientowałby się raczej, o jak
ważną sprawę chodzi.
Tłumiąc złość z powodu własnej niemocy, Fandorin wysłuchał
wzruszającej mowy przewielebnego Amwrosija, który mówił o
niezbadanych wyrokach Opatrzności. Blady ze wzruszenia kadecik
dzwięcznym głosem wyrecytował długie wierszowane epitafium,
zakończone słowami:
Zali nie pierzchał wróg chełpliwy,
Kiedy bohater natarł śmiało?
Choć w trumnie dziś spoczywa ciało,
To jego duch pozostał żywy!
Wszystkim dookoła znowu łzy stanęły w oczach, nie pierwszy i nie
ostatni raz. Zaczęli pociągać nosem, wyciągnęli chustki. Ceremonia
przebiegała powoli, stosownie do okoliczności.
A czas mijał nieubłaganie.
Minionej nocy Fandorin poznał nowe okoliczności, które ukazały
sprawę w zupełnie innym świetle. Kobieta, którą nieprzywykły do
europejskich kanonów służący uznał za niemłodą i nieładną, natomiast
jego skłonny do romantyzmu pan za piękną i intrygującą, nazywała
się Jekatierina Aleksandrowna Gołowin i była nauczycielką żeńskiego
gimnazjum w Mińsku. Mimo delikatnej budowy i wyraznego
przygnębienia, Jekatierina Aleksandrowna mówiła z niezwykłą dla
nauczycielek gimnazjalnych energią i otwartością czy to z natury taka
była, czy też nieszczęście przydało jej mocy.
Panie Fandorin zaczęła, wyraznie podkreślając każdą sylabę
od razu winna jestem panu wyjaśnienie, jakiego rodzaju związek łączył
mnie z& ze& zmarłym. Ostatniego słowa jakoś nie mogła wymówić.
Ale głos jej nie zadrżał, choć na wysokim czole zarysowała się bruzda,
oznaka cierpienia. Spartanka, pomyślał Erast Pietrowicz. Prawdziwa
Spartanka. Inaczej nie zrozumie pan, dlaczego wiem to, czego nie
wiedział nikt inny, nawet najbliżsi pomocnicy Michaiła Dmitrijewicza.
Kochaliśmy się z Michelem. Pani Gołowin spojrzała pytająco na
Fandorina i niezadowolona widać z uprzejmego i skupionego wyrazu
jego twarzy, uznała za stosowne uściślić: Byłam jego miłością.
Jekatierina Aleksandrówna przyłożyła do piersi zaciśnięte piąstki i w
tym momencie wydała się Erastowi Pietrowiczowi podobna do Wandy:
kiedy tamta mówiła o wolnej miłości, patrzyła tak samo wyzywająco,
gotowa znieść obelgę. Asesor kolegialny spoglądał wciąż na pannę
uprzejmie i bez potępienia. Ta westchnęła i wyjaśniła tępakowi raz
jeszcze:
%7łyliśmy z sobą jak mąż i żona, rozumie pan? Dlatego ze mną był
bardziej szczery niż z innymi.
Zrozumiałem, proszę, niech p pani mówi dalej. Erast Pietrowicz
po raz pierwszy otworzył usta.
Ale pan przecież wie, że Michel miał legalną żonę mimo
wszystko zapragnęła dodać Jekatierina Aleksandrówna, całą sobą
okazując, że chce uniknąć niedomówień i swojego statusu ani trochę się
nie wstydzi.
Wiem, z domu księżniczka Titow. Ale Michaił Dmitrijewicz już
dawno się z nią rozstał, nie p przyjechała nawet na pogrzeb. Niech pani
mówi o teczce.
Tak, tak opamiętała się panna Gołowin. Ale chciałam
opowiedzieć po kolei. Dlatego, że najpierw powinnam wyjaśnić&
Miesiąc temu pokłóciliśmy się z Michelem& uniosła się. W ogóle
rozstaliśmy się i od tej pory nie widzieli. Wyjechał na manewry, potem
wrócił na dzień do Mińska i od razu&
Wiem o wszystkich podróżach Michaiła Dmitrijewicza w ostatnim
miesiącu Erast Pietrowicz grzecznie, ale stanowczo skierował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]