[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pan Lavender życzy sobie widzieć panią u siebie w domu
dziś o szóstej - oznajmił sekretarz. - Czy mogę zawiadomić go, że
pani się z nim spotka? - zapytał.
Georgia uznała, że nie ma wyjścia.
- Dobrze - odparła. - Ale mogę przyjechać dopiero o wpół do
siódmej. Proszę przekazać to ojcu.
Odłożyła słuchawkę i ciężko opadła na kanapę. Trzęsła się z
wrażenia.
Zgodziła się na rozmowę z ojcem. Na jego życzenie. Bez żad-
nego przygotowania i psychicznego wsparcia. Zapragnęła nagle
pojechać tam z Jackiem, by mógł stanąć w jej obronie, jak czynił
to przed laty. Nie śmiała jednak prosić o pomoc.
Zaszokował ją nie podupadły dom, gdyż często przejeżdżała
obok i przyzwyczaiła się do jego widoku, lecz wygląd ojca. Nie
widziała go, nawet przelotnie, od paru miesięcy. W tym czasie
ogromnie się postarzał. Wyglądał mizernie. Zabolało ją serce.
- Cześć, tato - powiedziała na powitanie niemal tak niepewnie,
jak przed laty.
122
S
R
- Dobry wieczór, Georgio - usłyszała w odpowiedzi.
Gregory Lavender stał na progu domu, blokując wejście.
Georgia przestąpiła z nogi na nogę.
- Dawno się nie widzieliśmy - odezwała się.
- Dawno.
- Nie zamierzasz wpuścić mnie do środka? spytała i szybko
przemknęła obok ojca.
Przeszła przez drzwi i stanęła na progu. Mieszkanie było za-
niedbane. Georgia poczuła się nieswojo. Zaczynała żałować, że w
ogóle tu przyszła.
- Po co chciałeś widzieć się ze mną? - spytała.
- Wejdz do salonu - powiedział Gregory Lavender. - Napijesz
się kawy? - spytał, przeistoczywszy się w gościnnego pana domu.
- Nie, dziękuję. Mów, o co chodzi.
- Siadaj. Sam chciałbym też spocząć. Ostatnio trudno mi się
poruszać. Nie jestem już taki silny jak przedtem.
- Dobrze. - Georgia ruszyła w stronę salonu. - Usiądę. Ale
moja wizyta będzie bardzo krótka.
W pokoju było bardzo gorąco. Georgia zdjęła kurtkę i usiadła
na kanapie dokładnie w tym miejscu, w którym siadała jako dziec-
ko. Gregory Lavender zajął swój stary fotel przy kominku, podob-
nie jak przed laty. Na chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Podobno Jack McCormick wrócił do Carlisle - nagle ode-
zwał się ojciec Georgii.
- Tak - potwierdziła, zaskoczona.
- Słyszałem, że się spotkaliście.
- Tak. Ale to nie twoja sprawa.
- Mówiono mi, że spędziłaś popołudnie w jego hotelowym
apartamencie.
Georgia miała już tego dość. Zerwała się z kanapy. W pośpie-
123
S
R
chu włożyła kurtkę i bez słowa odwróciła się w stronę wyjścia.
Była dorosła. Nie zamierzała wysłuchiwać uwag ojca.
Dochodziła już do drzwi, gdy zatrzymał ją jego głos:
- Jak widzę, zaczynasz mieć charakter.
- Charakter miałam zawsze - oznajmiła lodowatym tonem. -
Tylko ty nie raczyłeś tego zauważyć. Byłeś zbyt zajęty.
- Widziałem więcej, niż ci się zdaje.
- Zmiem wątpić.
Ostrą ripostą chyba zaskoczyła ojca, gdyż zamilkł na chwilę.
Miał kamienną twarz. Zawsze nienawidziła go za to, że ukrywał
przed niÄ… wszelkie uczucia.
- A więc po latach znów dopuściłaś go do swego życia
- ciÄ…gnÄ…Å‚ niewzruszenie.
- W pewnym sensie zawsze w nim był - odparła odruchowo.
- Nie jest taki jak dawniej.
- Wiem.
- Zrobi ci większą krzywdę niż przed laty.
- Czyżbyś zaczął się o mnie troszczyć? - spytała drwiącym
tonem.
- On nie jest dla ciebie - oznajmił Gregory Lavender.
- Nie ty, tato, będziesz o tym decydował.
- Nie wiesz o nim wielu rzeczy, które...
- To nie twoja sprawa - ostro przerwała ojcu Georgia.
- Czyżby? - zapytał zjadliwym tonem.
Georgia znów miała przed sobą dawnego ojca. Złośliwego,
złego człowieka, manipulującego ludzmi.
- Sama decydujÄ™ o moich sprawach.
Georgia odetchnęła głęboko. Poczuła, że jest wyzwolona. Już
nie bała się ojca.
Zamilkł na chwilę. Zmienił temat.
124
S
R
- Czy wiesz, że tracę zakłady?
Aha, więc od samego początku o to mu chodziło, pomyślała
Georgia. Po to ją tu wezwał.
- Obiło mi się o uszy, że masz kłopoty finansowe - po-
wiedziała. - Zresztą wiedzą o tym wszyscy w tym mieście. Ale nie
miałam pojęcia, że możesz stracić firmę.
- Stracić to złe określenie - odparł Gregory Lavender. - Ktoś
mi jÄ… odbiera. Wbrew mojej woli.
- Wbrew twojej woli? - zdziwiła się Georgia. - Czy to w ogó-
le możliwe?
- Chodzi o formalne przejęcie moich zakładów przez inną fir-
mę. Ktoś wykupił udziały od wszystkich akcjonariuszy, płacąc im
za akcje znacznie więcej, niż były warte. Znacznie więcej, niż ja
mogłem zagwarantować.
Georgia z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
- Dlaczego ludzie w ogóle robią takie rzeczy? Komu mo
że zależeć na upadku cudzej firmy? - zapytała.
W tej chwili rozległo się pukanie do frontowych drzwi.
Uniemożliwiło Gregory'emu Lavenderowi udzielenie córce odpo-
wiedzi, ale nie zapobiegło szerokiemu uśmiechowi, który pojawił
siÄ™ na jego twarzy.
Zachowuje się dziwnie, pomyślała Georgia, obserwując ojca.
Co mogło wywołać nagłą wesołość? Przecież ma poważne kłopo-
ty.
- Jego o to zapytaj - odezwał się po chwili.
Zaskoczona Georgia nie spuszczała wzroku z ojca.
- No, rusz się wreszcie. Idz otworzyć drzwi polecił zniecier-
pliwionym tonem, który tak dobrze znała.
Niemal odruchowo, jak przed laty, posłusznie ruszyła do wyj-
ścia. Kiedy przekręcała gałkę zamka, dotarło do niej wszystko.
Poczuła nagle, jak uginają się pod nią nogi. Przypomniała sobie
niedawno usłyszane słowa:
125
S
R
Prowadzę własną firmę, która zajmuje się wykupywaniem
innych przedsiębiorstw. Przejmuję fumy upadające lub znajdujące
się na granicy bankructwa... Osiągam duże korzyści finansowe..."
Och, nie! To niemożliwe, pomyślała z przestrachem. Zanim
otworzyła drzwi, wiedziała, kogo zaraz zobaczy.
Jack miał włosy rozwiane wiatrem i lodowate oczy. Ciałem
Georgii wstrząsnął nagły dreszcz. Podniosła rękę do ust.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]