[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jestem dla nich jak trędowata. To trwa już piętnaście lat!
Chore, niesprawiedliwe, okrutne... Owszem, to dobrze,
że zarabiam pieniądze, dzięki czemu mają dach nad gło
wą, ale tak naprawdę marzą tylko o tym, bym zniknęła im
z oczu. Nigdy nie miałam nikogo, kto by mnie rozumiał
i wspierał. Wiesz, zazdroszczę ci, że miałeś taką matkę.
Sama głęboko nieszczęśliwa, a jednak umiała cię kochać,
wierzyła w ciebie. Na pewno uważała, że tylko ty nadajesz
się na następcę Reksa Kingsleya.
Powrót ukochanego 81
- Jakbyś ją słyszała... Właśnie dlatego tu przyjechałem,
żeby walczyć. Mulgaree to mój dom.
- Philip musi czuć się paskudnie. Wie, że nie jest takim
wnukiem, jakiego chciałby Rex Kingsley.
- Wiesz, on wcale nie jest z gruntu zły, nie urodził się
też takim głupcem, tylko matka go tak wytresowała, a on
nie umiał pójść własną drogą, więc ma to, co ma. Pusto
w głowie i obrzydliwy charakter. Najchętniej natychmiast
pozbyłbym się Frances.
- Philipa też?
- To prawda, nie cierpiÄ™ go, ale z drugiej strony trochÄ™
mi go żal. %7łałosna ofiara własnej matki...
- Bywa irytujÄ…cy, ale tak naprawdÄ™ potrzebuje zrozumie
nia i pomocy.
Brock uśmiechnął się.
- Wiem, wiem, Shelley Logan wszystkim współczuje
i wszystkim chce pomagać. Dlatego tak cię lubię. Szkoda,
że Philip nie zakochał się w twojej siostrze. Może wreszcie
stałby się trochę weselszy.
Nagle dobiegły ich przerazliwe krzyki.
- Co się dzieje? Taki upał, a Mandy biega jak szalona?
- zdziwiła się Shelley.
- Pewnie to jakaś zabawa. - Wzruszył ramionami
- Niemożliwe... A gdzie jest Philip? Brock, dzieje się coś
złego!
-Tam, między drzewami! To kangurzyca. Goni ich.
Pewnie ma młode w torbie!
- Do diabła! - Shelley bez zastanowienia popędzi-
82 Margaret Way
ła na pomoc siostrze. Doskonale wiedziała, że kangurzy-
ca z młodymi jest gotowa walczyć do upadłego, jeśli uzna,
że coś zagraża jej potomstwu. Dlaczego jednak Amanda
wrzeszczy jak opętana? Przecież dzikim zwierzętom nie
można okazywać strachu. To jedna z pierwszych nauk, ja
kÄ… siÄ™ wpaja farmerskim dzieciom.
Brock natychmiast ruszył za Shelley. Tymczasem kan-
gurzyca kontynuowała pościg za Amandą. Krzyki rozju
szyły ją jeszcze mocniej.
Shelley z bijącym sercem i rozwianymi włosami pierw
sza dogoniła siostrę. Przewróciła ją na piasek, nakazała być
cicho i leżeć nieruchomo. Niestety Amanda była zbyt prze
rażona, by jej posłuchać.
W następnej chwili Shelley poczuła, że coś ją przygniot
ło, zaraz potem Brock objął ją rękami, żeby była całkiem
bezpieczna.
- Mandy, zamknij się! - nakazał ostro i napiął mięśnie.
Rozpędzona kangurzyca odbiła się od niego, po sekun
dzie znów zaatakowała, ryjąc go pazurami. Amanda wciąż
wrzeszczała przerazliwie, Shelley starała się ją uspokoić,
szepcÄ…c coÅ› cicho.
Brock wiedział, że może zrobić tylko jedno: osłaniać sio
stry swoim ciałem. Tylko jak długo wytrzyma? Jeśli kangu
rzyca nie zaprzestanie ataków... Do diabła, gdzie się po
dział Philip? Gdyby włączył silnik samochodu lub nacisnął
klakson, na pewno odstraszyłby rozjuszone zwierzę.
Znów poczuł piekielny ból... i nagle kangurzyca odbiła
się od niego i zniknęła za drzewami.
Powrót ukochanego 83
Brock powoli wstał. Bolało go prawe ramię i plecy. Po
chylił się i pomógł wstać Shelley.
- Wszystko w porzÄ…dku?
- Tak, dzięki tobie... Boże, Brock, ty krwawisz!
- Najważniejsze, że wam nic się nie stało.
Schylił się po Amandę, jednak sama zerwała się na rów
ne nogi. Najpierw przeklęła szpetnie, potem zaatakowała
Brocka:
- Co ty, do cholery, wyprawiasz? Prawie mnie zmiażdży
łeś! Zobacz, obtarłam kolana. Przez tydzień nie będę mo
gła pokazać się w mieście!
- OK, Mandy, następnym razem nie będę ci przeszka
dzał podczas randki z rozjuszonym kangurem. - Idiotka,
stwierdził w duchu.
- Gdyby nie wy, nic by mi się nie stało! Dlaczego akurat
mnie miałaby zaatakować ta kangurzyca? Przecież nic jej
nie zrobiłam.
- Boże, Mandy, urodziłaś się wśród kangurów i pleciesz ta
kie bzdury?! Nie wiesz o tym, że samice, gdy noszą młode, są
bardzo agresywne?! - Spojrzał na nią z politowaniem. - Nie,
nie musisz dziękować, że Shelley i ja ochroniliśmy twój tyłek.
- To nie tylko idiotka, pomyślał. To kompletnie zapatrzona
w siebie idiotka. Czyli idiotka do kwadratu.
- Brock, zdrowo oberwałeś. - Shelley uważnie lustro
wała jego ramię i plecy. Przez podartą koszulę sączyła się
krew. - Bardzo mi przykro, że tak się stało. Kangury by
wają agresywne, ale ten był wyjątkowy. Musimy wrócić do
domu, żeby cię opatrzyć. Bardzo boli?
84 Margaret Way
-Trochę szczypie... Do diabła, gdzie zniknął Philip?
Pewnie wlazł na drzewo. Dziwisz się, że za nim nie prze
padam?
Philip wprawdzie nie czmychnÄ…Å‚ na drzewo, za to scho
wał swe cenne ciało pod załomem skalnym, skąd z prze
strachem obserwował dramatyczną scenę. Teraz, uśmiech
nięty i wyluzowany, wyłonił się z ukrycia i ruszył w ich
stronÄ™.
- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało! - zawołał do Shelley.
- Mnie też nie. Dziękuję za troskę - syknęła Amanda. -
Wiesz, Philip, dziś pokazałeś się z nowej strony.
- Co miałem zrobić? Wszystko działo się tak szybko.
Zresztą Brock był bliżej was.
- Nieprawda. - Trąciła go z pogardą. - Jesteś zwykłym
tchórzem.
- Przyganiał kocioł garnkowi.
Shelley przestała zwracać na nich uwagę.
- Brock, dość tej gadaniny. Brałeś ostatnio zastrzyk prze-
ciwtężcowy?
- Nie przejmuj się, Shelley. - Uśmiechnął się. - Nic mi
nie grozi. Pokłuto mnie jakieś siedem miesięcy temu, gdy
pogryzł mnie pies.
Amanda ze zgrozą spojrzała na swoje kolana. Drobne
obtarcia urosły w jej oczach do ran zagrażających życiu.
- Przyjeżdżam tu od lat i nigdy nie zdarzyło się coś ta
kiego. Jak ja się teraz pokażę ludziom? Koniec z szortami
i mini, tylko spodnie albo długa spódnica... Fatalnie.
Brock z trudem stłumił chichot, zaraz jednak spoważniał.
Powrót ukochanego 85
- Cholera, Mandy, swoim zachowaniem naraziłaś nas
wszystkich. Następnym razem po prostu stój jak słup i nie
wrzeszcz jak opętana.
Spojrzała na niego kokieteryjnie.
- Aatwiej powiedzieć, niż zrobić. - Odwróciła się do sio
stry. - Dzięki, Shel. Dla ciebie zrobiłabym to samo.
Philip spojrzał na nią gniewnie.
- Ciekawe, szczególnie gdy mówi to ktoś, kto dopuścił,
by Shelley wzięła na siebie winę za...
- Philip, proszę, daj spokój! - przerwała mu Shelley. -
Wszyscy się przestraszyliśmy.
- Phil, ty też się przestraszyłeś? - spytał Brock, powoli
cedząc słowa.
- Wiedziałem, że dasz sobie radę. Znam cię. Przecież ra
zem dorastaliśmy.
- Czyli nic się nie zmieniło...
W pokoju było chłodno i mroczno. Shelley włączyła
światło.
- Pomogę ci zdjąć koszulę - powiedziała niepewnie. -
Jest zupełnie zniszczona.
- Poradzę sobie. - Szybko rozebrał się do pasa. Wiedział,
że nie zdoła się opanować, gdyby Shelley dotknęła jego go
łej skóry.
Wyjęła z szafki watę, plastry i środek odkażający.
- To powinno na razie wystarczyć. - Półnagi, cudownie
zbudowany, silny, opalony... Z trudem opanowała chęć, by
przytulić się do niego.
86 Margaret Way
Brock przemył rany na ramieniu. Zapadła pełna napię
cia cisza, którą wreszcie przerwała Shelley:
- Nie powinno się tego zszyć?
- Miewałem poważniejsze rany. Na mnie wszystko szyb
ko siÄ™ goi.
- Z plecami nie dasz sobie rady.
- Zajmiesz siÄ™ tym?
- Dobrze.
Wzięła się w garść i delikatnymi ruchami zaczęła przemy
wać długie rozcięcia. Czuła narastające pożądanie. Chciała
zarzucić Brockowi ręce na szyję, dotknąć ustami jego skóry.
Gdy skończyła, odwrócił się i chwycił jej przegub.
- Chodz do mnie, Shelley.
Przeszedł ją dreszcz. Panna Logan, niewinna dziewczy
na z buszu, jeszcze nigdy nie czuła takiego napięcia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]