[ Pobierz całość w formacie PDF ]
południu, Bo zabrał te karty.
- To by się zgadzało - rzekła Bernie, udobruchana trochę. Otworzyła
pierwszą kartę. - Wszystkie pacjentki zostały tu przewiezione na ce-
141
sarkę. Przysyłali tu chyba wszystkie noworodki z wielkimi głowami. U
większości pacjentek rozwarcie miało tylko cztery do pięciu centymetrów.
- Widziała, że Rae chce o coś zapytać, ale powstrzymała ją ruchem ręki. -
Nie, nie było żadnych oznak zagrożenia płodu, jeżeli o to ci chodzi.
- Jesteś pewna? - spytała przekładając leżące karty.
- Zupełnie pewna.
- No to co się z nimi stało, gdy trafiły tutaj, tak jak Nola czy Meredith?
- O, widzisz, kochana, teraz zaczynasz mówić do rzeczy - zauważyła
Bernie. Jej oczy nabrały blasku. - Może jednak utrzymam swoją pracę,
jeżeli poskładamy to wszystko do kupy.
- Czyżby?
- Każda z pacjentek - Bernie popukała w leżące przed nią karty -
przywieziona została tutaj z opadającym tętnem płodu.
- Ale w Centrum Porodów tętno było prawidłowe?
- Tak wynika z ostatnich badań, jakie zostały wpisane w karty. Ale według
mnie Centrum nie spowodowało obniżenia tętna.
- I to Bo odbierał porody u każdej z tych pacjentek?
- U każdej jednej.
- A jakieś inne przypadki dystocji barków? - mówiła Rae wertując karty -
albo zawinięcia pępowiną?
- Nie ma tu nic takiego - szybko odparła Bernie.
Zrezygnowana Rae przeczesała rękoma włosy. Zwyżka adrenaliny, którą
czuła wchodząc na przyjęcie, rozpłynęła się już. Nawet świadomość, że
znalazła jeszcze cztery niemal takie same przypadki kłopotów z tętnem
płodu, nie potrafiła jej zdopingować. Nie miała już siły. Czuła się
skołowana. Powinna raz jeszcze zerknąć w te karty, jak zatroskana matka
zaglądająca ciągle do swego dziecka. Zmęczenie jednak brało górę.
- Nie mam już siły - powiedziała, wolno podchodząc do swojej przegródki.
Była pusta. Odwróciła się do biurka Yvonne. Znalazła kartkę, że trzeba
skserować karty dla Duprey i Michaelsa. Zastanowiła się przez moment. -
Trzeba je schować - pokazała na karty - bo co będzie, jak te pacjentki
trafią dzisiaj na ER-kę... - Nawet głos jej się załamał. Mogła tylko położyć
karty z powrotem na swoje miejsce. - PrzyjadÄ™ tu jutro z samego rana,
Bernie. Może te cztery innne też wtedy się znajdą?
- Zajrzę tu w czasie przerwy - powiedziała Bernie. - Ten, kto je zabrał,
może poczuje się winny i je zwróci?
- Zadzwoń, jakby się znalazły - rzekła Rae. Czuła, że nie może już
utrzymać opadających powiek, a musiała jeszcze dojechać do domu.
- Naprawdę mam dzwonić, jak tylko je znajdę?
142
- Nie myśl sobie, że odbiorę telefon. Mam nadzieję, że o trzeciej nad
ranem będę w głębokim śnie.
- Jak znajdę, włożę je do twojej przegródki. A co sądzisz o tym, że Bo był
lekarzem odbierającym we wszystkich ośmiu przypadkach? Oskarża cię o
zaniedbanie przy dzisiejszych porodach, a sam powinien siÄ™ najpierw
wytłumaczyć z tych tutaj - Wskazała palcem na leżące karty chorobowe.
- Myślałam nad tym - odparła jej Rae. - Dlatego chcę tu przyjechać z
samego rana i dokładnie je przejrzeć. Sprawdzić zapis chorobowy
pacjentek, raporty z karetki i czy czegoś może nie przeoczyłyśmy, a
mogłoby nam pomóc w powiązaniu tamtych spraw z Nolą i Meredith.
- Ale nie wiesz jeszcze, co wspólnego ze sobą mają przypadki Noli i
Meredith...
- Nie musisz mi o tym przypominać.
- Zadzwonię do ciebie - Bernie uśmiechnęła się do niej. Wyszły razem z
archiwum i zatrzymały się przy windzie.
- Byłabym zapomniała - rzekła Rae. - Czy słyszałaś coś o otwieraniu
prywatnej kliniki kardiologicznej? Kumplujesz się z Dusty, może ona coś
na ten temat ci wspomniała...
- Otwieraniu kliniki? - Bernie pokręciła głową. - Prywatnej kliniki
kardiologicznej? Ile ty wypiłaś na tym przyjęciu?
Rae uśmiechnęła się wchodząc do windy. Reakcja Bernie wyraznie
wskazywała, że przeholowała.
- Może trochę za dużo - odparła.
Wyszła z windy i ruszyła do wyjścia. Jak niemal w każdą piątkową noc
izba przyjęć pełna była pacjentów. Lekarze i pielęgniarki w pośpiechu
udzielali pomocy. Potężnie zbudowany mężczyzna narzekał na piekący ból
w klatce piersiowej, pomarszczona staruszka, kiwając się na krześle,
odmawiała udzielenia odpowiedzi na pytania zadawane jej przez
pielęgniarkę. Młoda dziewczyna leżąca na noszach skręcała się z bólu,
narzekajÄ…c na brzuch.
Dyżurującą pielęgniarką była Sylvia Height, ta, która przyjmowała
Meredith Bey.
- Jak się ma dzieciak? - krzyknęła do przechodzącej Rae. Rae podniosła
kciuk do góry i uśmiechnęła się lekko. Nie miała już siły na nic innego.
- Hej, niech pani uważa! - zawołał jakiś głos.
Rae zobaczyła olbrzymi wózek wypełniony workami do kroplówek i
zmierzający w jej kierunku. W ostatnim momencie, aby nie zostać przez
niego potrąconą, odskoczyła na bok.
- Zlepa pani, czy co?
143
- Przepraszam. - Patrzyła, jak wózek pchany przez jakiegoś mężczyznę
znika za drzwiami.
Widok worków do kroplówek przypomniał jej dziwne zachowanie Noli i
resztę wypadków minionego dnia. Czy to były tylko wytwory jej
przemęczonej wyobrazni, czy też wydarzyło się to wszystko naprawdę?
Na zewnątrz wszystko przykryte było białym kożuchem gęstej mgły. Z
trudnością mogła dojrzeć zarysy parkingu po drugiej stronie ulicy.
Przechodząc przez jezdnię zatrzymała się i uważnie rozejrzała. Nie
zapomniała jeszcze, jak Arnie Driver omal nie przejechał jej w pełnym
słońcu.
Zawinęła się w cienką pelerynkę. Chciała mieć teraz gruby sweter i ciepłe
spodnie, zamiast tego wieczorowego stroju. Jej porsche stał zaparkowany
blisko wyjazdu z parkingu. Nagle ujrzała zbliżającego się mężczyznę. Jego
pewny chód wydał jej się znajomy. Sam? - pomyślała zaskoczona.
Ciągle jeszcze ubrany w czarny smoking, uśmiechał się podchodząc do
niej.
- Co ty tu robisz? - pamiętała swoją twarz przytuloną do jego piersi jeszcze
po tym, jak muzyka przestała grać. Teraz próbowała ukryć swoje
zawstydzenie.
- Przyjechałem po ciebie - rzekł krótko.
Stał i gapił się na nią bez żadnego zawstydzenia. Jakby się znali lata całe i
nie mieli przed sobą już nic do ukrycia.
- Czy to twoje auto? - pokazał głową na porsche. Rae kiwnęła tylko głową.
- Marco powiedział mi, że pojechałaś do szpitala.
- Zostałam wezwana. A ty po co tu jesteś?
Nie chciała być nieuprzejma, ale czuła się trochę nieswojo w jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]